Obserwacje z USA


Andrzej Targowski

"Jałta" albo gorzej

Rocznica 60. "Jałty" kusi, aby zweryfikować jedną z najbardziej popularnych tez, "że dzięki układowi w Jałcie Polska została zdradzona przez Zachód." Z tezą tą żyło się nam w PRL i na Emigracji łatwiej. Zwykle żyje się lżej, jeśli możemy zwalić winę na kogoś innego. Tym razem to nie była nasza wina, ale także nie była to "zdrada" Zachodu. To był raczej mechanizm wielkiej historii, w którym los małego kraju został podporządkowany interesom wielkich państw.

Zacznijmy od tego, że włączenie Polski do sfery wpływów Związku Radzieckiego nastąpiło już w Teheranie na przełomie listopada i grudnia 1943 r. Natomiast spotkanie w Jałcie miało miejsce w lutym 1945 r. i dotyczyło szczegółów, jak zrealizować porozumienie sprzed ponad roku.

Żeby zrozumieć postępowanie Zachodu w 1943 i 1945 r., trzeba żyć w pragmatycznej kulturze anglosaskiej. Po przybyciu do USA 23 lata temu od razu zacząłem badać przyczyny postawy prezydenta Roosevelta w Teheranie i w Jałcie. Otóż amerykański Prezydent kierował się wtedy interesem amerykańskim, a nie polskim. Dla Sojuszników, czyli tak naprawdę dla Amerykanów i Brytyjczyków, celem nr 1 było pokonanie Niemiec przy najniższych stratach. Amerykanie wiedzieli, że Europejczycy sami nie pokonają Niemców i że ich wkroczenie do Europy jest nieuniknione. Dlatego, zanim to nastąpi, chcieli, aby najpierw Sowieci pokonali Niemców na Wschodzie.

W tym okresie stosunki polsko-sowieckie były wrogie i w tym sporze Sojusznicy nam ocierali łzy, a popierali Stalina, bowiem on, a nie my, dysponował siłą militarną zdolną pokonać przeciwnika. Gdyby Amerykanie popierali Polaków, a nie Sowietów, zachodziła obawa, że rozgniewany Stalin mógł zawrzeć pokój z Hitlerem. Taka możliwość wisiała w powietrzu już od momentu okrążenia Moskwy przez Niemców w 1941 r., kiedy pewne rozpoznawcze rozmowy między obu stronami miały miejsce w Szwecji.

Załóżmy, że Amerykanie popieraliby Polaków i nie zgodzili się na podział na sfery wpływów w Teheranie pod koniec 1943 r. W tym czasie Niemcy przegrali już pod Stalingradem, ale wciąż tkwili na Ukrainie i Leningrad był stale oblężony. Stalin więc nie był jeszcze pewien zwycięstwa i w przypadku braku politycznego poparcia z Zachodu mógł szukać pokoju z Hitlerem. Nie wiadomo, czy Hitler poszedłby na pokój, ale z pewnością Roosevelt o tym też nie wiedział i na wszelki wypadek nie chciał ryzykować. Nawiasem mówiąc, Roosevelt był pod wrażeniem Stalina, zwłaszcza, że jego doradca był szpiegiem Stalina. Także nie można było spodziewać się, że Amerykański Prezydent powie w czasie wojny Stalinowi "walczcie z Niemcami, ale po jej wygraniu Polskę zostawcie nam." W traktacie teherańskim tę sprawę pozostawiono wolnym wyborom, które Stalin potem kazał sfałszować, czego wynikiem było wypowiedzenie przez Zachód Zimnej Wojny Sowietom. Czyli przyjaźń z czasów wojny została jednak zastąpiona wojną, a powodem do tego były procesy sowietyzacji zachodzące w Polsce. Dla nas, Polaków, byłoby milej, gdyby Zachód zamiast Zimnej Wojny uderzył na ZSRR zaraz w 1945 r. i to pod dowództwem naszego wspaniałego gen. Wł. Andersa, który tylko czekał na dopisanie "Ostatniego Rozdziału." Niestety, piszemy ten rozdział dopiero po 44. latach. Choć na naszym ciele trwało historyczne doświadczenie praktyk komunizmu, który dzięki nam, a nie komu innemu, został całkowicie skompromitowany i wyrzucony na śmietnik historii. Warto przypomnieć, że Roosevelt także nie liczył się z Francuzami i nie uważał ich za języczek u wagi w wojnie w Europie. Zresztą te wzajemne animozje amerykańsko-francuskie dają znać o sobie nawet dzisiaj. Oczywiście, po wygraniu wojny z Niemcami w 1945 r. Amerykanie chcieli natychmiast wracać do siebie do domu, a nie jeszcze walczyć o "Danzing."

W przypadku zawarcia pokoju niemiecko-sowieckiego albo by powrócono do traktatu Ribbentrop-Mołotow, albo skończyłoby się na podziale Ukrainy i włączeniu Polski do Rzeszy. Bowiem w tym czasie Hitler mógł jeszcze działać z pozycji siły. Dzięki pokojowi Niemcy przerzuciliby większość swych sił na Zachód, w wyniku czego inwazja Amerykanów w czerwcu 1944 stałaby pod wielkim znakiem zapytania. Jeśliby do niej doszło, to wojna w Europie trwałaby jeszcze dwa, a może trzy lata dłużej. W praktyce trwałaby do lata 1945 r. kiedy USA weszły w posiadanie broni atomowej. Jednak w Teheranie, a nawet w Jałcie, Prezydent Stanów Zjednoczonych jeszcze o niej nie wiedział. Dopiero wiedza o bombie A dała lepszą pozycję przetargową prezydentowi Trumanowi w Poczdamie na przełomie lipca i sierpnia w 1945 r.

Nam, Polakom, trudno jest zrozumieć pragmatyzm Anglosasów. Jesteśmy przyzwyczajeni do realizowania kilku celów naraz, kłócenia się, który jest ważniejszy i, oczywiście, nie osiągania żadnego. Anglosasi wybierają jeden cel i dążą wszelkimi sposobami do jego osiągnięcia. Dla nich celem w Teheranie i Jałcie było pokonanie Niemców, powiedzmy otwarcie, wciąż bardzo silnych. Niech o tym świadczy fakt, że pobicie Niemców na odcinku od Normandii do Łaby zajęło aż 11 miesięcy (czerwiec 1944 - maj 1945), który to odcinek można przejechać autem w ciągu jednego dnia. A przecież Niemcy walczyli jeszcze na Wschodzie, gdzie mieli większość swych sił.

Gdyby nie było "Teheranu i Jałty" ruch oporu w Polsce musiałby bardziej się uaktywnić, co naraziłoby nas na jeszcze większe represje i wymordowanie nie 6, a powiedzmy 10 milionów polskich obywateli. W lecie 1945 r. Amerykanie zrzuciliby bombę A na Niemcy, a Sowieci wkroczyliby do Polski, wykorzystując chaos w Europie. Czy Sojusznicy zajęci "czyszczeniem" Niemiec wypowiedzieliby wojnę Sowietom o "Danzing"? Bardzo wątpię, by gen. Anders wjechał wtedy do nas na "białym koniu" i napisał "niedokończony rozdział" swych wspomnień. Bylibyśmy 17. Republiką, a nie nawet PRL-em.

W cenę wolności, uzyskanej dopiero w 1989 r., musimy niestety wpisać lepsze zło, czyli "Jałtę" i "PRL." Wiem, ze pisząc po "inżyniersku" (czyli logicznie, a nie ku pokrzepieniu serc) i z Ameryki tego typu prawdę narażam się na ostre riposty. No cóż, taki jest przeważnie koszt prawdy, którą zwykli a nawet powinni poszukiwać profesorowie. Bowiem inaczej nie wyciągniemy lekcji z historii i będziemy dalej żyli w iluzji, a nie w rzeczywistości.

Nasz Czas 33/2003 (622)