Naczelny ma głos


Zawłaszczony samorząd

Mimo że do sejmowych wyborów pozostał jeszcze cały rok, coraz dobitniej życie partii i polityków zmierza ku temu wydarzeniu, owocując propagandowymi wypowiedziami i stosownym zachowaniem się, rozglądaniem się za koalicjantami i przymiarkami do zmiany partyjnej przynależności w zależności od notowań poszczególnych partii w ocenie opinii publicznej i analityków. Zresztą stale migrujący politycy - rekordziści, którzy uczestniczyli już w działalności kilku lub większości znaczniejszych partii ( Tevynes labui! (dla dobra Ojczyzny!), stanowią stały element naszej rzeczywistości, co zresztą jest charakterystyczne i dla innych krajów "obozu socjalistycznego".

Wszystko jednak wskazuje, że zbliżające się wybory rewelacyjnych zmian nie przyniosą. Będzie tak dopóty, aż postkomunistyczna socjaldemokracja pod wodzą premiera A. Brazauskasa nadal będzie miała swój znaczący udział w formalnym i nieformalnym zarządzaniu Litwą. Dlatego oczekiwać znaczących zmian w tej sytuacji i od ludzi, którzy niezmiennie rządzą przez ostatnie kilka dziesięcioleci - byłoby po prostu nielogiczne. Najprostszy przykład sławetnego Z. Balcewicza, który w latach osiemdziesiątych sowieckiej epoki "dzielił" w Wilnie mieszkania, a dziś na początku XXI wieku z podania Akcji znowu powrócił "do łask" i z taką samą bezczelnością "dzieli" w powiecie wileńskim ziemię - jest temu niezbitym dowodem. Chyba że narastające wewnętrzne niezadowolenie w szeregach tej partii, gdzie "doły" coraz bardziej nie chcą być tylko milczącym ilościowym tłem dla lidera i jego najbliższego otoczenia, wymuszą zmiany i przesunięcia, co jest zresztą wątpliwe. Natomiast wejście Litwy w skład UE pozwoli wszystkie grzechy i nieprawości rządzących puścić w niepamięć. I na to, jak się wydaje, wielu liczy.

A tak naprawdę system partyjny w Litwie jeszcze się nie sformował i jak zauważają nie bez podstaw komentatorzy, że partie w takim niedużym kraju jak Litwa reprezentują raczej prywatny i partykularny interes niedużej grupy partyjnych liderów i urzędników, "który przypomina funkcjonujący kiedyś w Europie i na Litwie system nazwany przez historyków jako feudalizm. Tylko że w tamte czasy taki porządek funkcjonował legalnie i publicznie, a obecnie działa pod przykryciem łatwym do przejrzenia szyldem demagogii i nielegalnie - jako swoisty postmodernistyczny feudalizm"("Veidas" nr 41 z dn. 9 października br.).

I te właśnie cele i prywatne zainteresowania rządzące partie przedstawiają społeczeństwu jako interes narodowy i państwowy.

I będzie tak dopóty, aż poszczególny obywatel i całe społeczeństwo nie dojrzeją do zrozumienia swojej wagi i odpowiedzialności za losy państwa i lokalnych ojczyzn oraz swoich praw, i kiedy do partii będzie należało nie około pół procenta, a tak jak dla przykładu w Austrii 30% dorosłego obywatelskiego społeczeństwa i gdzie liderzy są kontrolowani przez partyjne masy, a ich głos i opinia mają dla politycznych ugrupowań znaczenie decydujące.

Szczególnie rażąco wygląda taki "postmodernistyczny feudalizm" w samorządach, gdy któryś z nich zostanie całkowicie opanowany na kilka i więcej kadencji przez zorganizowaną grupę pod szyldem partii na wzór Akcji Wyborczej jak to w rejonach wileńskim czy solecznickim.

Będąc zmuszonym podjąć obowiązki radnego w rejonie wileńskim jak na razie niżej podpisanemu pozostaje jedynie tylko się dziwić, że jest to jedyny samorząd, gdzie dotychczas nie przeprowadzono ponownego wyboru władz w związku z uznaniem przez Sąd Konstytucyjny nielegalności ich wyboru z udziałem posłów na Sejm, co z kolei znaczy, że przyjmowane przez nich decyzje i dokumenty nie można przyznać za legalne ze szkodą dla mieszkańców rejonu; że jedenastu radnym wobec szesnastu "rządzących" wbrew stosownej ustawie nie stworzono dotychczas żadnych warunków do pracy i możliwości przyjęcia wyborców; że regulamin został ułożony pod kątem uniemożliwiania zabierania głosu "nie swoim"; że dyrektor administracji już prawie siedem miesięcy "czeka na wskazówki", mimo że to on właśnie jest obarczony osobistą odpowiedzialnością za realizację ustawowych ustaleń.

Takie to wszystko za dziesięć lat nieustannych rządów stało się drobne, pyzate, zaskorupiałe, demonstracyjnie niekulturalne i agresywne wobec wszystkiego, co może chociażby po części ten utarty dla rządzącej grupy układ zmienić na korzyść rozwoju rejonu i jego mieszkańców i wobec pilnej potrzeby demokratyzacji życia na poziomie samorządu w pierwszą kolej. Zresztą niedawne oświadczenie Akcji w sprawie zwrotu ziemi, czy też różne propagandowe chwyty, gdzie akcjonariusze próbują zdjąć z siebie odpowiedzialność za lata bezczynności i nadużyć - jest jeszcze jednym oczywistym potwierdzeniem pilnej potrzeby zmian.

W grudniu ub. roku lokalny lider wileńskiego oddziału socjaldemokratów, będący radnym rejonu wileńskiego, zaznaczył w prasie, że "osobiście, jako członek Rady Samorządu, nie mogę mówić o samorządności w rejonie, gdyż wszystko trzyma się na zastraszaniu i dyktaturze. (...) Rejonem kieruje grupa kolegów i krewnych, która ciągle manipuluje ludźmi..." Awepelowcy odpowiedzieli natychmiast, że ..."szczegółowo rozliczymy z kłamstw oraz oszczerstw socjaldemokratów od razu po wyborach".

Minął prawie rok. Awepelowcy z wielkim szumem zmienili kierunek ideologiczny i koalicjantów z "tradycyjnej prawicy", jak siebie mianowali, na postkomunistyczną socjaldemokrację, wspólnie walcząc w mieście przeciwko prawicy. W związku z tym również w rejonie wileńskim nie ma sporów między akcjonariuszami i socjaldemokratami i trwa dalsze zawłaszczanie samorządu, co stanowi szczególne zagrożenie dla demokracji, również i dla polskości, która w warunkach zastraszania, dyktatury i zakłamania, bez dostępu do świeżego powietrza wolności jest faktycznie bez szans.

Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 31/2003 (620)