Czas


Józef Mackiewicz

O pewnej, ostatniej próbie i o
zastrzelonym Bujnickim

(Ciąg dalszy z nr 30)

O czym się w ogóle nie mówi

Miłosz popełnia zasadniczy błąd historyczny, przytaczając jakby na okoliczność łagodzącą, te strofki Bujnickiego, w których pisał on niegdyś: "Litwo, ojczyzno... Litwo... Litwo...,, Jest to raczej okoliczność nie odciążająca Bujnickiego, a obciążająca jego przejście do obozu sowieckiego. Za czasów bolszewickich słyszało się bowiem często następujące dialogi:. A ten X lub Y czy to człowiek pewny? - Taaak! To przecież Litwin". W istocie złożyło się w ten sposób, że nie jakaś jedna warstwa społeczna, ale dosłownie cała Litwa była wrogiem bolszewików, straszną, mściwą, kułacką wrogością. Zaszedł bowiem podczas ostatniej wojny ciekawy paradoks historyczny na terenie Wschodniej Europy. Od Petsamo po Morze Czarne, wszystko co było demokratyczne z pochodzenia, a więc narody chłopskie jak Białorusini, Ukraińcy oraz te państwa, które zdobyły sobie niezależność niejako "rękami czarnymi od pługa", Finlandia, Estonia, Łotwa, Litwa, uznały za wroga nr 1 - Związek Sowiecki. W jednolitym łańcuchu; jedynie "szlachecka" Polska i "kapitalistyczne" Czechy za wroga nr 1 uznały Trzecią Rzeszę, a z Sowietami zawarły przymierze. Nie jest zatem prawdą, co lubi zarzucać propaganda sowiecka Polsce, że dokonała ona rzekomo antysowieckiego wyłomu w przeciwniemieckim froncie sojuszników. Było właśnie odwrotnie: Polska dokonała istotnie wyłomu w solidarnym froncie, ale Europy Wschodniej, i - na korzyść Sowietów. Słowa "wyłom" używam tu może w sposób niezgrabny. Wydawać się bowiem może, iż przesądzam z góry kąt widzenia i słuszność stanowiska jednej ze stron. W tej chwili jednak nie chodzi mi o to, kto miał słuszność, a kto jej nie miał, tylko o ustalenie pewnego dziejowego stanu faktycznego. O słuszności nie można też sądzić na podstawie rezultatów końcowych. Obydwie strony przegrały. Jedna dlatego, że przegrali Niemcy, druga dlatego, że wygrały Sowiety. Ale ten stan faktyczny jaki był, jest dziś rzeczą drażliwą. Nie mówi się o nim wcale, albo go przekręca, a co najmniej naciąga dla użytku polityki bieżącej. Odcinek wojenny na naszych ziemiach jest krótki i dramatyczny. Po wojnie jednak nikt nie jest zainteresowany w przekazaniu całej prawdy historycznej, tej mianowicie, że tzw. "bratnie narody" wspólnoty państwowej dawnej Rzeczypospolitej znalazły się nie po tej samej, a po przeciwnej stronie barykady. Wszystkie nieszczęścia obydwu okupacji nie zbliżyły ich do "Korony", a odwrotnie: pogłębiły jeszcze przepaść. Dowódca AK gen. Rowecki ściśle formułował w swej ocenie sytuacyjnej przesłanej do Londynu w roku 1942, stwierdzając:

A. Wróg: 1) Niemcy, 2) Litwini, 3) Białorusini, 4) Ukraińcy.

B. B. Sojusznicy: 1) Alianci Zachodni, 2) Sowiety.

Bo taki był schemat podziału istotnie.

Dalsze komentarze i odchylenia interpretacyjne nie zmieniają tu właściwie stanu faktycznego. Jego zasadniczych ram, w jakie był ujęty.

A przypomnieć nikomu teraz nie jest przyjemnie. Ani Polakom, którym ten szczegół psuje trochę obraz legendy "Jagiellońskiej", ani Litwinom i Białorusinom, ze względów, których nie potrzebuję chyba przytaczać, tak dalece po roku 1945 obowiązywała cały świat polityczna legitymacja - antyniemiecka. (Czytałem niedawno w jednym z pism białoruskich, że Białorusini bili Niemców pod Monte Cassino... Kto ich tam nie bił! Polacy, Anglicy, Amerykanie, Francuzi, nawet Włosi, a teraz jeszcze - Białorusini!) Zapewne więc nieprzyjemnie jest i Miłoszowi, który ilekroć pisze o Litwie, czyni to w najpiękniejszej prozie, świadczącej o głębokim do tego kraju sentymencie.

Prywatna tajemnica Teodora Bujnickiego

W tym przedstawieniu rzeczy czytelnik mógłby słusznie dostrzec pewną niekonsekwencję. Wypadałoby bowiem, żeby Bujnicki zastrzelony został nie z polskiego, ale raczej z litewskiego sądu kapturowego. Niewątpliwie tak by wypadało. Tamte czasy obfitowały jednak w mnogość różnorakich powikłań szczególnych. Po pierwsze orientacje prosowieckie zahaczały się w społeczeństwie polskim z antysowieckimi w przedziwny chaos, zanim w roku 1944 nie obmyślono urzędowej formuły: "Sojusznik naszych sojuszników". Po drugie, po Katyniu, specjalnie na terenie podziemia wileńskiego, doszło do lokalnego revirement politycznego, które po raz pierwszy w tej wojnie omal nie doprowadziło do porozumienia polsko- litewskiego, zanim instrukcje z Warszawy nie przywróciły konwencjonalnego biegu wypadków. Te sprawy zresztą również objęte są zakazem wydanym przez urzędową legendę więc wymagałyby znacznie szerszych komentarzy. Po trzecie wreszcie, wydaje się, że Bujnicki padł pośrednio ofiarą swojej decyzji, której tajemnicy nie znam. Po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej w roku 1941 ani nie uciekł do Moskwy jak wielu, ani też nie przeskoczył do polskiego podziemia jak wielu. Dwiema nogami wprost z Prawdy Wileńskiej, jak np.Konstanty Szychowski; jak polityczny kolporter prasy sowieckiej były oenerowiec Dziarmaga, który w podziemiu sprawował później ważną funkcję; jak jeden z filarów tej Prawdy niejaki Wroński, który objął w podziemiu sekretariat tajnej Niepodległości i nawet ferował wyroki i rozdawał "patenty na patriotyzm" ze swego nowego stanowiska. (Później się powoływali na Piłsudskiego, że to niby wysiedli "z czerwonego tramwaju na przystanku Niepodległość?.)

Bujnicki, po którym tego raczej można było oczekiwać niż od innych, Bujnicki, który przeskakiwał kolejno z antysowieckiego "krajowca" do prolitewskiego "ugodowca", a stąd do sowieckiego pisarza - nie wysiadł. Może odczuł nagle jakąś zgagę; jednym słowem nie wiem dlaczego. Nie rozmawialiśmy ze sobą już od dawna, a zresztą podczas okupacji niemieckiej mieszkałem na wsi i miałem tylko luźną styczność z Wilnem. Zdaje się, że czekano na niego przez czas pewien.

A on nagle: Nie. Gdyby zechciał, jak inni w roku 1941, ocknąć się "dobrym patriotą", byłby sobie żywy zapewne i uśmiechnięty po dawnemu, prawdopodobnie dziś w tzw. "reżymowym" Związku Literatów.

Zakończenie

Znam relację o śmierci Bujnickiego już od dawna. Wydaje mi się posiadać wszelkie cechy autentyczności. Choć słyszałem też, że Bujnicki umarł na tyfus, czy na ślepą kiszkę. Ostatecznej prawdy nie dojdzie się zapewne nigdy. Zbyt dużo legend zastępuje dziś wiele prawd. A o ile kiedyś wolno było wątpić nawet w prawdę, o tyle aktualnie za sceptycyzm okazany pewnym legendom można grubo oberwać, i to nie po jednej, a po obu stronach Żelaznej Kurtyny. Ta o zabójstwie Bujnickiego otrzymała już patent autentyczności, z jednej strony dla wykazania "tężyzny moralnej", z drugiej dla uczczenia ofiary "rodzimej reakcji". Tak więc, z braku konkretnych danych, które by ją obalały, nie mam powodu jej zaprzeczyć.

Pozostaje tylko pytanie: po co, ściśle biorąc, Bujnicki został zastrzelony? W drugiej połowie roku 1944 moc ludzi by się nadawało do zastrzelenia w Wilnie. Chociażby marszałek Czerniakowski i wszystkie armie jego "3-go białoruskiego frontu". Tymczasem przeciwnie, wiemy, że im pomagało się przecie w zdobywaniu Wilna, a później przyjmowało zaproszenie na wspólny bankiet. Oficjalna wersja stwierdza, że "Sielanka trwała niedługo", bo potem przywódcy AK zostali aresztowani. Tym samym jednak potwierdza się fakt, że taka sielanka - była. Nie wydaje się tedy, aby sylwetka bezbronnego Bujnickiego powodowała w niej większą dysharmonię niż uzbrojonych bołszewików. Naturalnie Bujnickiego zastrzelić było nieskończenie łatwiej. Ale czyżby to był jedyny powód? Nie sądzę, nie sądzę. Przyczyny należy szukać w chaosie niekonsekwencji tamtych czasów, rozplątać który byłyby w stanie jedynie wszechstronne, żmudne dociekania obiektywne, ale nigdy jednostronna, subiektywna wersja na użytek popularyzatorski. Leży gdzieś zakopany na ziemiach b. Wielkiego Księstwa Litewskiego i nie ja Bujnickiego będę żałował. Tylko kraju tamtego mi szkoda. Olbrzymi, rodzinny kraj. Płaski pod duhą chmurnego nieba, lesisty, wietrzny.

Kultura 1954 nr 11 (85)

W artykule tym znajdują się pewne powtórzenia z poprzedniego "Jak to było z Litwinami". Pisane były w odstępie siedmiu lat i drukowane w dwóch różnych czasopismach. Ich przedruk obok siebie usprawiedliwia jednak fakt, że oba się wzajemnie uzupełniają w sprawach ważnych, a zależnie od emocji i - dodajmy - koniunktur politycznych, najpierw zakłamywanych, później przemilczanych, a wreszcie dla większości żyjących dziś Polaków - nie znanych, więc nowych. B. T. 1983

Józef Mackiewicz, Barbara Toporska "Droga pani...", Londyn, 1998

Nasz Czas 30/2003 (619)