Czas

Złoty skarbiec nauki


Nijole Šalkauskaite

Stosunki narodowościowe na Kresach północno - wschodnich w dwudziestoleciu międzywojennym

(Na podstawie utworów pisarzy wileńskich)

(Ciąd dalszy z nr. 23)

Tutejsi Heleny Romer-Ochenkowskiej

Helena Romer-Ochenkowska była cenioną pisarką i publicystką wileńską. W 1931 roku, roku wydania Tutejszych, uroczyście obchodziła ona dwudziestopięciolecie pracy pisarskiej, temu wydarzeniu była nawet poświęcona najbliższa Środa Literacka. Wśród gości byli między innymi gen. Żeligowski, biskup Michalkiewicz, wojewoda Kirtiklis oraz prof. Zdziechowski1.

Kochała tę ziemię i nie potrafiła pisać o niej na zimno. Dlatego jej opowiadania są przepojone liryzmem i uczuciem wspólności z tutejszymi ludźmi i przyrodą. Także tylko dla ludzi z tych terenów pochodzących zastrzegała możliwość zrozumienia jej mieszkańców. "Niech najzdolniejszy nawet przybysz nie kusi się o zrozumienie i wniknięcie w skomplikowaną, choć na pozór pełną prostoty, duszę Litwina, Białorusina i tutejszego Polaka, mającego tamte dwa pierwiastki etniczne i psychiczne w sobie. Zrozumieć nasze konflikty duchowe, uczuciowe i narodowe może tylko ten, co je krwią i łzami sam znaczył i nimi się serdecznie męczył"2.

Autorka pracy Nijole Šalkauskaite jest Wilnianką, absolwentką Wileńskiej Szkoły Średniej nr 55. Praca została obroniona w br. na Katedrze Filologii Polskiej Uniwersytetu Wileńskiego pod kierunkiem prof. Algisa Kaledy.

Z braku miejsca byliśmy , niestety, zmuszeni opuścić rozdziały poświęcone sytuacji historycznej i kulturalnej międzywojennego Wilna, zawierające ciekawe informacje. Osoby zainteresowane dogłębnym poznaniem tematu odsyłamy do pracy magisterskiej.

"W zbiorach opowiadań Swoi ludzie i Tutejsi dała serię barwnych typów składających się na wielonarodową i wielokulturową ludność "tutejszą": Polaków, Białorusinów, Litwinów, Żydów, Poleszuków i tych nie mających żadnej świadomości narodowej. Wszystkich łączy głębokie przywiązanie do ziemi. Wszyscy też przeżyli pożogi wojenne i czasy terroru, mieli za sobą wspólną walkę o zachowanie wiary, narodowości i tożsamości kulturowej. Upór, determinacja i - niezrozumiała dla obcych - hermetyczność, bierność i niechęć do zmian, okazują się mocą trwania, pozwalają zachować odrębność i zarazem jedność, mimo religijnego i narodowego zróżnicowania. Historię "tutejszych" tworzą okresy ponadnarodowej wspólnoty, której trwałym oparciem jest przywiązanie do ziemi oraz czasy dezorientacji i wzajemnej walki, aż do ponownego uznania siły, która tkwi w jedności"3.

Te same obszary Polesia, co i u Mackiewicza, były pokazane u autorki zupełnie inaczej. Nędza mieszkańców tego kraju dostrzeżona w Buncie rojstów, u Romer-Ochenkowskiej jawiła się jako bliskość do natury, nieskażenie tych obszarów cywilizacją. Nawet nieliczne oznaki działalności człowieka były przez tę przyrodę przyswojone jak i sami mieszkańcy tych terenów.

"Wioska nie robiła tu wrażenia czegoś sztucznego, umysłem mądrego człeka narzuconego naturze.

Zdawało się, że istniała tu od wieków, że tylko w takie oto, inne, niż w lesie kształty, ułożyły się pnie w pobliżu, że mech zielony rozłożył się jeno trochę wyżej, niż pod konarami świerków i sosen, a chrósty, łapy jedlinowe i sęki splotły się koło krzaków malin i zdziczałych jabłoni tak luźnie i niesymetrycznie, jakby je splątał nacisk śniegów lub wichru. Olbrzymie głazy, zatoczone pod przyźby nizkich chat, ułożone w stopnie do nich wiodące, zdawały się też samoistnie tu wyrosłe, tak fantastyczne było ich rozmieszczenie.

Byliż inni od otoczenia ludzie tam żyjący "Nie, zaiste. Odzież ich była siwo-bura jak rola, twarze odcieni ziemi ciemnej lub jaśniejszej, włosy płowe jak lny, złote jak ściernie lub srebrne jak pajęczyny, oczy błękitem nieba lub jasnością wód jak one spokojnie patrzyły, wiedząc, że od urodzenia do śmierci te same oglądać będą rzeczy"4. Stwierdzić można, iż dla autorki opowiadań to zacofanie chłopstwa białoruskiego jest w pewnym sensie wartością dodatnią, trwałym przywiązaniem do tradycji, sposobu życia dziadów i pradziadów. Dlatego też, prawdopodobnie, czas w opowiadaniach został częściowo rozmyty. Choć prawie zawsze wiemy kiedy zaszło to lub inne wydarzenie, o którym opowiada Romer-Ochenkowska (w czasach imperium rosyjskiego, pierwszej wojny światowej, czy już w odbudowanej Polsce), atmosfera i nastrój tekstów nie zmieniają się, ludność "tutejsza" jest wciąż taka sama.

Helena Romer mitologizuje i poetyzuje samą tę ziemię i jej mieszkańców. W opisach przyrody często zwraca się do uświęconego tradycją wzorca mickiewiczowskiego. Taki jest na przykład opis lasów i rojstów w opowiadaniu Kariera Ańciutki5. Zrzadka tylko i półsłówkiem napomykała autorka o zrodzonych tu konfliktach. Na przykład tak: "A tam, pod drzewami, leżą już pewnie te kamienie, które za lat kilkanaście rzucą te oto niewinne rączęta w szyby tego dworu, te dziś rozanielone oczęta szukać będą co by zrabować..."6 Tylko tyle zostało powiedziane o nieporozumieniach pomiędzy polskim dworem i białoruską wsią, które zakończyły się zniszczeniem tego pierwszego. W czasie teraźniejszym utworu stosunki te są naszkicowane przez autorkę niemal jako idealne. Państwo we dworze dobrze odnoszą się do wieśniaków, pomagają im w biedzie, uczą w szkole ich dzieci.

Jednak konfliktów nie dało się ukryć całkowicie, są one pokazane i w Tutejszych. Ańciutka, choć sama biedna jak mysz kościelna, z wyższością odnosiła się do "chamów" - białoruskich chłopów. Urodziła się w szlacheckiej okolicy, "dlatego też nie śpiewa, broń Boże, żadnych chamskich piosenek po prostemu (po białorusku)..."7. Z tego samego powodu nie chciała przyjść do szkoły dworskiej bosa. "Nie to żesz... wiadomo ciepło... ależ ja szlachcianka, jak mnie iść na lekcja boso... do dworu... te chaminie będo narągać się..."8. Tu konflikt narodowościowy jest powikłany z konfliktem socjalnym. Choć zbiedniała doszczętnie, Ańciutka należy do klasy wyższej, i pragnie za wszelką cenę zachować choć jakieś tego oznaki.

Choć autorka twierdziła, iż szlacheckość może wyróżniać bez względu na wychowanie i warunki życia, miała być ona niejako cechą genetyczną człowieka, wyrażającą się nie tylko w języku, lecz także w samodzielności myślenia i godności własnej. Na przykład: "Gdyby Ańcia była chłopskim, białoruskim dzieckiem, odrzekłaby niej i nic więcej, ale właśnie szlacheckość jej objawia się w słowach, wymawianych inaczej, w używaniu wyrażeń zaginionych, w których słaby dolatuje odgłos wytworności dawnych fraucymerów pańskich i garderob pomniejszych dworów. Stąd też płynie unikanie wyrażeń, używanych przez "chamstwo", względna łatwość w wyrażaniu swych myśli, a przede wszystkim, charakterystyczna śmiałość i poufałość, "równa wojewodzie", "płynąca" Chyba doprawdy we krwi"9. Podobne odnoszenie się do bogatszych, ale stanem równych, mieszkańców dworu cechowało i rodzinę Ańci, która "uprzejmie, acz bez czołobitności" podziękowała za zajęcie się dziewczynką.

Tak samo dokładnie i drobiazgowo jest opisany charakter chłopów białoruskich, ich życie i zabawy w opowiadaniu Jaszczar! Jaszczar! "Plotło się to i sypało, przecinając i plącząc jedno o drugie bardzo głośno, jazgotliwie i przekrzykując się wzajem, jak zwykle rozprawiają Białorusini jeśli są w gromadzie, zabawą i wódką podnieceni. Inaczej, w pojedynkę i we dwoje, nie ma przecież cichszego, bardziej zamyślonego narodu..."10

Helena Romer-Ochenkowska
Monotonię tradycyjnego życia wśród lasów i rojstów przerwała pierwsza wojna światowa, lecz i ona nie potrafiła zmienić charakteru ludzi "tutejszych". Jednak wojna "przerwała na lat kilka wszelki odwieczny porządek niewzruszalnych rzeczy, w okolicy, dokąd cywilizacja, postęp i takie różne nowości pełzły pomaleńku, stosując się w tym do psychiki i usposobienia mieszkańców. Dużo nowych rzeczy i pojęć nie mogło się tam nigdy zjawić nagle, a tym mniej mogli je przyjąć i do codziennego życia wcielić mieszkańcy cichych, licznych, drzemiących w odwiecznym odrętwieniu wiosek"11. Autorka sądziła, iż mimo podobieństw natury ludzkiej we wszystkich stronach świata, "pojęcia, zwyczaje i nawet uczucia wojskowych armii niemieckiej, a ludności polsko-białoruskiej, tamtych stron przyfrontowych" różniły się tak, jakby ludzie ci pochodzili z różnych planet.

Dla cywilizowanych Niemców Polska była krajem diabelskim, gdzie panowały pierwotność i jaskiniowe stosunki. Wychowani oficerowie nazywali wieśniaków białoruskich świńmi i bydlętami w kożuchach, żyjącymi wśród brudu i robactwa. Romer-Ochenkowska nie ukrywa, że warunki życia tych ludzi były rzeczywiście straszne. "Nawet mieszkańcy wioseczki, której domki krzywo i kulawo, jak pijanice z kiermaszu wracające, przekuliwały się poprzez pochyłość pagórka, nad drogą, głęboką jak parów, nawet przywykłe do brudu i zaduchu, nieładu i byle jakiego sklecenia t. zw. dachu nad głową, obojętni Białorusini, po odwiedzeniu rudego Mickuna, wychodzili z onej rezydencji spluwając, zaciągając się silniej machorką i mrucząc o "zabijstwie narodu, w takiej pomyjnej jamie". To już była ocena rzeczowa i mocna.

W jednej izbie, czarnej od sadzy, którą były okopcone nigdy nie bielone ścienne belki, przetkane mchem, gęsto przez prusaki i tarakany zamieszkałe, mieściła się rodzina Mickuna. On z żoną, jego sześcioro "ryżych" dzieci, (troje umarło zbuntowawszy się przeciw niezwykłym, nawet dla niemowląt tego kraju warunkom), poza tem, koło pieca w kącie, zagrodzonym brudną płachtą, mieścił się barłog baby i kaszlącej nieustannie Józińki. Pod piecem, zimą, przebywał parsiuk, króliki gnieździły się gdzie chciały, kilka kur obfite składały ślady swych spacerów.13

Dzieci najczęściej nie miały ani butów, ani ciepłych ubrań. Więc całą zimę spędzały w kurnej chacie, w zaduchu i smrodzie. Prawie taki sam jest i opis leśniczówki w Karierze Ańciutki, dodano tam tylko do "roskoszy" mieszkania jeszcze muchy i komarów. Więc nie było różnicy pod tym względem pomiędzy chłopem białoruskim i zbiedniałym szlachcicem polskim. O takich strasznych warunkach życia decydowała bieda, a nie przyrodzona białoruska "lentość".

Główny konflikt narodowościowy utworu - to, tradycyjnie, stosunki polsko-rosyjskie, powikłane różnością religii. Dlatego też zmiana wiary na prawosławie, to według wielu Polaków grzech najstraszniejszy, za który nie może być przebaczenia12. W opowiadaniu Baba z Kozłów autorka przedstawiła historię zmagań matki ze szkołą rosyjską o utrzymanie tożsamości narodowej dzieci. "Gdy wracało to to na wakacje, po nieopisanej katordze stancji u rosyjskiego nauczyciela, wychudzone, osłupiałe, z mową pokaleczoną i chaosem pojęć w głowach, w oberwanym odzieniu i z powłoką azyatyckiego grubijaństwa, pani Peleczka zabierała się do swej progenitury systemem zdawna ułożonym.

Kazała szorować się w łaźni, odkarmiała w dzień i nawet w nocy, jeśli które chciało, dawała spać przez tydzień ile zdołali, a potem wiozła zieloną kałamaszką do spowiedzi, do białego, swojego kościoła, gdzie razem z nimi klęczała całą mszę i do sakramentów przystępowała.

Powróciwszy zaś do domu, miłego dworku z ganeczkiem pod kolumnami z sosnowych belek, zamykała okna i okiennice bokóweczki i wydobywszy ze starego kantorka, o obłupanym fornirze mahoniowym i pogiętych bronzach, Śpiewy historyczne Niemcewicza, oraz Zdanowicza Historię Polską, z krwawych ran serca wydobywała słowa, objaśniające tym dzieciom przeszłość ich narodu, lżoną wobec nich przez rok cały. Chlipnęła nie raz serdecznie przy tych wykładach, a dzieciuki z nią, zwłaszcza, gdy jakieś żelazne obrączki i krzyżyki z kajdan więźniów 63 roku im pokazywała, z najgłębszej skrytki kantorka dobytych"13. Ważne jest dla autorki nie tylko to, że władza należy do Rosjan, lecz ogólnie do cudzych, obcych, "nabiegłego narodu".

Oto jak wyjaśnia sens swego dzieła sama Romer-Ochenkowska w posłowiu: "Tutejszy człowiek mówi do drugiego przy robocie: "Nie śpieszaj się, co jutro będziesz robić?" opornie broni się od każdej nowości choćby była dla niego dobrodziejstwem, bo "nie przywykszy", a znosi bez szemrania każdą niedolę, bo "przywykszy". Przywyknąć i wytrzymać to najważniejsze podstawy jego życia, kamienie młyńskie, na których opiera swoje istnienie, ale które go powoli mielą na proch...

Żadnych tam nikt nie mówił i nie słyszał pustych frazesów, obietnic na wiatr, tumanem w oczy nikt nie rzucał, mało się mówiło, rozumieli się jakoś wszyscy bez długich tłumaczeń. Nikt nikim nie szarpał, każdy pod zwierzchnim jarzmem rosyjskim rozwijał swobodnie niczym nie krępowaną indywidualność, do której się nikt nie wtrącał. Nakazy i zakazy były gdzieś daleko, ponad ludźmi, obok nich, ale nie wśród nich, ani się w codzienne życie nie wdzierały. Między sobą się gadało i umawiało jak było trzeba, była wiara wzajemna w mówione słowa, był cichy, senny spokój wśród wiosek tutejszych.

Teraz zmieniło się wszystko. Wojna, najazdy, rabunki rozbiły harmonię i wszelką wspólnotę, napływ nowych ludzi napełnił nieobjętym, bezmiernym gadulstwem milczące rozłogi białoruskie, a wyrosłe na widoku przewrotów pokolenie ujęło w rękę nóż, rewolwer i siekierę i tymi narzędziami załatwia teraz spory familijne.

Litwini mimo innego języka - swoi, zachowujący narodową tożsamość (choć nie zawsze), lecz nie izolujący się od innych. Doskonale mieszczą się w tym typie ludzi, których Ludwik Chomiński określił następująco: "Amalgamat krwi litewskiej, białoruskiej i polskiej złożył się na ten typ cichy, niepokaźny i nieefektowny człowieka zrośniętego z ziemią, a przez to właśnie jakże trwały i hartowny, i odporny na wszelkie wpływy z zewnątrz, których przez wieki nie przetrawił i z siebie nie wydał"14. Litwini u autorki są, być może wbrew jej intencjom, przykładem postępującego wynarodowienia ludności litewskiej. Przykładem służyć mogą Jurka Papałajkis z opowiadania Suczka Szczuczki15, który ożeniwszy się z Białorusinką zapomniał własny język oraz nieznana z imienia strażniczka majątku w Pokutnikach16.

Stosunki pomiędzy Polakami a Litwinami w Dwudziestoleciu jednak nie zostały pokazane w utworach Heleny Romer. Mirosława Kozłowska tak pisze o tym zjawisku: "To, co uderza w dorobku autorów podejmujących kwestie stosunków polsko-litewskich, to wielka bezradność wobec zachodzących procesów. Tematy litewskie w ich publicystyce i twórczości literackiej łączą się z nostalgią za wyidealizowaną, wielonarodową wspólnotą Wielkiego Księstwa Litewskiego i nawoływaniem do wskrzeszenia tradycji, która zajmuje w pismach regionalistów zdecydowanie więcej miejsca niż współczesne stosunki polsko-litewskie. Romer-Ochenkowska, Limanowski i Łopalewski ponad kwestie polityczne stawiali archetypiczne, plemienne przywiązanie do ziemi. Tym, co miało jednoczyć, była więc tradycja i "tutejszość", której przypisywano silniejsze oddziaływanie niż kulturom narodowym"17.

Zwycięstwo Józefa Żołądzia Wandy Niedziałkowskiej-Dobaczewskiej

Głównym tematem powieści Wandy Niedziałkowskiej-Dobaczewskiej Zwycięstwo Józefa Żołądzia jest życie w odrodzonej Polsce na terenach Wileńszczyzny, ze wszystkimi swoimi problemami. W tym utworze zostały pokazane wprowadzające wszędzie chaos działania propagandy bolszewickiej, problemy ekonomiczne oraz, najbardziej istotne, zatargi pomiędzy przedstawicielami różnych narodowości i warstw społecznych. Autorka przedstawia wzajemne żale i pretensje ziemian kresowych i urzędników z innych części państwa, stosunki prawosławnej wsi białoruskiej i władz polskich, ogólną niechęć do Żydów oraz problemy związane z aktywną działalnością Związku Radzieckiego na rzecz rewolucji światowej. Tylko stosunki polsko-litewskie zostały całkowicie pominięte.

Ważne miejsce w powieści Wanda Dobaczewska poświęciła stosunkom pomiędzy ludnością "tutejszą" a "galileuszami", czyli urzędnikami z innych części Polski. Można je zaliczyć do konfliktów narodowościowych nie zważając na to, że obie strony nazywają siebie Polakami. I jedni i drudzy czują swoją odrębność. Nie rozumieją siebie nawzajem i nie chcą zrozumieć, czują wobec siebie niechęć, a czasami i nienawiść. Nawet w wypadkach wzajemnej przyjaźni na początku utworu, jak na przykład, pomiędzy Kazimierzem Wołłowiczem i Żołądziem, nieporozumienia oraz różny kodeks etyczny doprowadzają bohaterów do otwartych konfliktów.

Konflikt jest dodatkowo powikłany przez różnice majątkowe oraz socjalne. Większość "panów przyjezdnych" to biedna inteligencja, czasem w pierwszym pokoleniu, stykająca się na Kresach z bogatym ziemiaństwem lub ciemnym, zacofanym ludem. Przykładem może służyć para głównych bohaterów: Józef Żołądź - biedny, lecz ambitny działacz Straży, który może wiele poświęcić dla zawodowej i socjalnej kariery oraz łagodny i zawsze uczciwy Kazimierz Wołłowicz.

Już na początku utworu zaczynamy odczuwać pewną niechęć do Józefa, choć jest on głównym i, według założeń autorki, dodatnim bohaterem18 powieści: broni Rzeczypospolitej, boleje za honor swojej organizacji, umie znaleźć wspólny język z ludnością tutejszą. Na tę charakterystykę ujemną składają się jego przygody miłosne z córką Wołłowicza, mariaż z którą oznaczałby szybki awans społeczny i majątkowy oraz z panną Kazią Sorokówną, nauczycielką ze wsi. Ta ostatnia jest dla Żołądzia tylko przyjemną przygodą i zupełnie nie myśli o uczuciach dziewczyny i jej przyszłości.

Rodzina Wołłowiczów nigdy nie zgodziłaby się na ślub między Żołądziem i Zonią Wołłowiczówną, dziedziczką niemałej fortuny. Jest to dla "żubrów" kresowych rzeczą niemożliwą - ziemianka i syn szewca, a w dodatku skądś z Podola. Nawet sama Zonia w chwili, gdy Józef Żołądź przyznaje się do swego pochodzenia, czuje niesmak.

Moim zdaniem, zmiany zachodzące z głównym bohaterem utworu jasno określają pozycję autorki, pokazują, że jest bezwzględnie po stronie ludzi tutejszych. Jeszcze dobitniej udowadnia to fakt, iż oprócz Józefa Żołądzia, który także traci naszą sympatię, nie ma w powieści ani jednego miłego pana przyjezdnego. Owszem wiele osób nam się podoba: prezes Wołłowicz, panna Kazia, chłopcy ze straży, lecz wszystko to są ludzie miejscowi.

Bardziej otwarcie sprawa "Koroniarzy" i "Litwinów" została przez pisarkę pokazana na przykładzie innych bohaterów książki. Szczególnie ważne znaczenie ma tu postać Małopolanina Cegiełkiewicza. Jest to osobnik tak odpychający swoim rozumowaniem i sposobem zachowywania się, że, prawdopodobnie, autorka zgromadziła w nim wszystkie najcięższe grzechy przypisywane przybyszom. Cegiełkiewicz nie lubi ani ziemi wileńskiej, ani jej mieszkańców. W jego wyobraźni ta wschodnia część kraju jest dziwnie związana z Rosją, jej przeszłością i teraźniejszością.

Pod kategorię obcych podpadały wszystkie władze centralne z wyjątkiem Marszałka Piłsudskiego, bo ten był "tutejszy" i lubiany powszechnie.

Drugi poważny konflikt narodowościowy, który został pokazany w utworze Dobaczewskiej, to jeszcze bardziej zaognione stosunki pomiędzy chłopstwem białoruskim i szlachtą polską, a raczej urzędnikami państwowymi. Przesądziła o tym nie tylko nieufność wobec przedstawicieli drugiego narodu, różnili się oni także wiarą, zamożnością i wykształceniem. Prawosławna wieś białoruska bardziej ciążyła do bolszewickiej Rosji, niż do szlacheckiej Polski, z jej katolicyzmem i pogardą dla chłopów białoruskich, nie umiejących nawet porządnie rozmawiać.

Biedni, ciemni, nieszczęśliwi, zalęknieni i z tych wszystkich powodów rozzłoszczeni wieśniacy byli łatwym łupem dla propagandy radzieckiej, której przedstawicielem w utworze jest Adam Korolonok. Tak opisał go sąsiad Dymitr Pawluk, młody Białorusin uwikłany w sprawy polityki: "Temu dobrze! Jak wiatr w polu - swobodny... Sierota... kawaler... Dwunastoletnim chłopcem czasu wojny do Rosji wywieziony, gdzieś tam wędrował po obczyźnie i słuch o nim zaginął... A gdy wreszcie powrócił przed paru miesiącami - poznali wszyscy odrazu, że zaprzedał się ciałem i duszą tamtym z za granicy. Cóż! on był zawsze taki: z rodu katolik, a z duszy prawy żyd"19.

Jednocześnie Niedziałkowska-Dobaczewska pokazuje inny możliwy stosunek chłopstwa białoruskiego do Polaków, ten był przez długie lata opiewany przez pisarzy kresowych w nostalgicznych, mitologizujących rzeczywistość utworach, jako jedyny prawdziwy i słuszny. Na przykład dziadźka Filip próbuje obronić starostę Januszewskiego przed wyrokiem śmierci, wydanym przez Korolonka, takimi słowami: "Jon żeż susied. Jeho baćka dobry był dziela narodu"20. A gdy to nie skutkuje, staruszek idzie do miasteczką by osobiście go ostrzec. Jednak o takim przychylnym stosunku do mieszkańców dworu decydowała osobista znajomość z Panem, wspólne przeżycia w przeszłości oraz wiara katolicka. O wiele trudniejsze jest podpisanie wyroku śmierci na sąsiada, który chodzi do tego samego kościoła, niż na obcego, nieznanego i aroganckiego przybysza. Właśnie tym kieruje się w swoim postępowaniu Rupejko, czyj dziad walczył w powstaniu razem z Polakami i w miłości do Polski wychował swego wnuka21.

- W powieści jest dużo sporów pomiędzy chłopami o tym, gdzie jest lepiej dla prostego ludu - w Polsce czy w Radzieckiej Rosji, jednak każdy z uczestników sporu zostaje przy swoim zdaniu i nie słyszy przeciwnika, jest głuchy na jego słowa.

Wnioski

Rozpatrzyłam w tej pracy tylko trzy utwory wileńskich pisarzy Dwudziestolecia międzywojennego, lecz już na ich podstawie można zauważyć pewne prawidłowości w ukazywaniu stosunków narodowościowych na Wileńszczyźnie. Przede wszystkim ważne jest, że żaden z autorów nie próbuje ukrywać problemów i przedstawiać Kresów jako Arkadii szczęśliwej, gdzie wszyscy żyją w miłości i harmonii. Zdecydowanie najbliższa temu wzorcowi jest książka Heleny Romer-Ochenkowskiej, lecz, jak sama autorka wyjaśnia w posłowiu, w tych opowiadaniach ukazywała ona świat dawnych przedwojennych jeszcze Kresów, świat wspomnień, a te ostatnie często stają się coraz piękniejsze z upływem lat i daleko odbiegają od rzeczywistości, która je zrodziła.

Najważniejsze miejsce we wszystkich trzech utworach zajmuje konflikt ludzi tutejszych i przyjezdnych urzędników z innych części Polski. Jest to najstarszy zatarg, pochodzący jeszcze z "wieczystej urazy litewskiej do koroniarzy"22. Ta kwestia wzbudzała dyskusje nie tylko na stronach książek i gazet. Podczas dyskusji o "Zwycięstwie Józefa Żołądzia" Wandy Niedziałkowskiej-Dobaczewskiej podczas jednej ze Śród Literackich wywiązała się ostra polemika. W "Dzienniku Wileńskim" od 12 października 1934 roku opisano ją w następujący sposób: "Ostatnią kwestią, którą poruszył prof. Cywiński, była galicyjska prowenencja Żołądzia. Chyba nie przypadkowo autorka wyprowadziła swego bohatera z tej prowincji, która reprezentuje stosunkowo najniższy typ Polaka. Gdzie indziej polskość zasadzała się bowiem na opozycyjnym stosunku względem obcego, zaborczego państwa i praca dla Polski była połączona z wszelkimi prywacjami, tymczasem w Galicji sądzono, że sprawa polska da się pogodzić z austriacką racją stanu, toteż nawet socjaliści "obwijali się jak bluszcz dookoła tronu Habsburgów". Nic też dziwnego, że Galicjanin Żołądź nie rozumie bezinteresownej i ofiarnej pracy społecznej. 34.

Stosunki polsko-białoruskie zostały pokazane dokładnie i drobiazgowo w Buncie rojstów Józefa Mackiewicza i w powieści Niedziałkowskiej-Dobaczewskiej. Główne zródło konfliktów autorzy widzieli nie tyle w obcości narodowej Polaków i Białorusinów, szczególnie w opowiadaniach Romer-Ochenkowskiej propagowany był pogląd o jedności wszystkich ludzi tutejszych, co w różnicach religijnych i majątkowych. Niechęć do mieszkańców dworów buduje się na zawiści i złości biednych do bogatych, ciemnych do wykształconych, prawosławnych do katolików. W Tutejszych i Zwycięstwie Józefa Żołądzia jako przyczynę nieporozumień autorki ukazują także dumę szlachecką i pogardę dla byłych poddanych.

Stosunek do Żydów jest taki sam u wszystkich innych grup społecznych i narodowościowych w utworach, a także u samych autorów. Zwłaszcza Mackiewicz w swoich opowiadaniach szeroko opisał ten problem. Pokazał on nie tylko warunki i przyczyny powstawania antyżydowskich nastrojów w społeczeństwie, lecz także i pewne prądy przeciwne wśród ludności wiejskiej, która szuka u Żydów wsparcia w konfliktach z urzędnikami państwowymi. Jednak on także nie był w stanie pozbyć się uczucia wrogości i obcości do narodu żydowskiego i czasami posuwał się w utworze do zjadliwej satyry na niego.

Oczekiwałam, że konflikt polsko-litewski, jako najbardziej zaogniony w Dwudziestoleciu, będzie w centrum uwagi pisarzy wileńskich. Przecież to właśnie o Wilno chodziło w sporze pomiędzy Polską a Litwą. Jednak stało się inaczej. Polsko-litewskie stosunki narodowościowe zostały całkowicie pominięte w utworach Mackiewicza i Niedziałkowskiej-Dobaczewskiej. Romer-Ochenkowska, mówiąc o ludności tutejszej wspomina także i o Litwinach, lecz uważa ich za część nieodłączną jednego "narodu" byłego Wielkiego Księstwa Litewskiego, razem ze szlachtą polską i chłopstwem białoruskim. Jakby to zachowanie milczenia miało zaprzeczyć samemu istnieniu odrębnego narodu litewskiego na ziemi wileńskiej. Takie postępowanie pokazuje, że pisarze Wileńszczyzny, przywiązani do tradycji, nie potrafili zrozumieć i wiernie odzwierciedlić procesów zachodzących we współczesności. Nie akceptowali tego, że Litwini, bracia odwieczni, chcą pożegnać się ze wspólną przeszłością i samodzielnie budować przyszłość swego narodu.

BIBLIOGRAFIA

1. J. Mackiewicz, Bunt rojstów, Wilno 1938.

2. W. Niedziałkowska-Dobaczewska, Zwycięstwo Józefa Żołądzia, Wilno 1934.

3. H. Romer-Ochenkowska, Swoi ludzie, Wilno 1922.

4. H. Romer-Ochenkowska, Tutejsi, Warszawa 1931.

5. J. Poklewski, Polskie życie artystyczne w międzywojennym Wilnie, Toruń 1994.

6. T. Bujnicki, Szkice wileńskie. Rozprawy i eseje, Kraków 2002.

7. Wilno i Kresy północno-wschodnie. Materiały II Międzynarodowej Konferencji w Białymstoku 14-17 IX 1994 r. w czterech tomach, pod red. E. Feliksiak i A. Kieżuń. Białystok 1996.

8. Wilno-Wileńszczyzna jako krajobraz i środowisko wielu kultur, pod red. E. Feliksiak, Białystok 1992.

9. Życie literackie i literatura w Wilnie XIX-XX wieku, pod red. T. Bujnickiego i A. Romanowskiego, Kraków 2000.

10. M. Jackiewicz, Polskie życie kulturalne w Republice Litewskiej 1918-1940, Olsztyn 1997.

11. J. Hernik Spalińska, Wileńskie Środy Literackie (1927-1939), Warszawa 1998.

12. Cz. Miłosz - T. Venclova, Dialog o Wilnie, "Kultura" 1979, nr 1-2.

13. Cz. Miłosz, Wyprawa w Dwudziestolecie, Kraków 1999.

14. Litwa. Dzieje, naród, kultura, Kraków 1998.

15. N. Davies, Boże igrzysko. Historia Polski, Kraków 2001.

16. J. Ochmański, Historia Litwy, Wrocław 1882.

17. Lietuvos tautinës mažumos. Kulturos paveldas, red. B. Ilgunienë, Vilnius 2001.

18. P. Čepenas, Naujřjř laikř Lietuvos istorija, Vilnius 1992.

19. T. Dalecka, polityczne konflikty i spory na Uniwersytecie Stefana Batorego w Wilnie, "Zagadnienia naukoznawstwa" 2001, nr 3-4.

20. Słownik literatury polskiej XX wieku, pod red. A. Brodzkiej, Wrocław 1993.

Przypisy

1 K. Biedrzycki, Życie literackie Wilna lat trzydziestych z perspektywy "Kuriera Wileńskiego". W: Życie literackie i literatura w Wilnie..., op. cit., s. 163.

2 Cyt. za: H. Turkiewicz, Helena Romer-Ochenkowska jako publicystka "Kuriera Wileńskiego" w latach dwudziestych. W: Życie literackie i literatura w Wilnie...,op. cit., s. 142.

3 M. Kozłowska, Regionalizm w życiu literackim Wilna (1922-1939), op. cit., s. 137.

4 H. Romer-Ochenkowska, Tutejsi, Warszawa 1931, s. 97.

5 Ibidem, s. 30.

6 Ibidem, s. 55.

7 Ibidem, s. 35.

8 Ibidem, s. 37.

9 Ibidem, s. 38.

10 Ibidem, s. 76.

11 Ibidem, s. 106.

12 Ibidem, s. 41.

13 Ibidem, s. 155.

14 L. Chomiński, Od wydawcy. W: H. Romer, Swoi ludzie, Wilno 1922, s. III.

15Zob. H. Romer, Swoi ludzie, op. cit., s. 143.

16 Zob. H. Romer-Ochenkowska, Tutejsi, op. cit., s. 15-16.

17 M. Kozłowska, Litwa i jej kultura w pismach wileńskich regionalistów 1922-1939, op. cit., s. 131.

18 J. Hernik Spalińska, op. cit., s. 224.

19 Ibidem, s. 88.

20 Ibidem, s. 279.

21 Ibidem, s. 147.

22 Zob. Ibidem, s. 135.

Nasz Czas 24/2003 (613)