Felieton


Andrzej Dobrowolski Niewinny

Temat do milczenia

Wracając ostatnio promem z Świnoujścia do Malmö, niechcący słyszałem rozmowę dwóch mężczyzn przy sąsiednim stoliku. Rozmowa prowadzona była po szwedzku, wszak w różnych odmianach tego języka, z których jedna była poprawna. Ów staranniejszy sposób wysławiania się prezentował wysoki, szczupły Szwed koło czterdziestki, zaś towarzyszył mu szpakowaty jegomość w grubych okularach pochodzący - jak zapytany udzielił odpowiedzi - z miejscowości Strzyżewice, czego mu szczerze nie zazdroszczę. Podając nazwę, użył zresztą formy uważanej być może za szwedzką - Sisiefise.

Rozmowa dotyczyła najpierw ogólnej sytuacji w Polsce, po czym zeszła na temat Polaków zamieszkałych na stałe w Szwecji. W myśl zasady, że tylko strony świata nie są za ani przeciw, również obaj panowie jako strony w dyskusji różnili się w poglądach znacznie, by nie powiedzieć diametralnie. Ogólnie jeśli chodzi o zmiany ostatniego dziesięciolecia Szwed był "za", Polak "przeciw". Tłumacząc rozmowę na polski, brzmiała ona mniej więcej tak:

- Panie, kiedyś to ja w Świnoujściu zamawiałem do Sisiefis taksówkę, a jak miałem więcej walizek, to i dwie. Stać mnie było na to, a teraz.

- Możliwe, ale nie powie pan, że za komunistów było lepiej niż obecnie.

- Pewnie! Przynajmniej dla nas. Ja, proszę pana, pracuję w Volvo i za pensję byłem w Polsce przez miesiąc królem. A teraz za dwie jestem dziadem przez tydzień. To co, nie było lepiej?

- No tak, ale nie wszyscy Polacy mieszkają w Szwecji.

- A co mnie tam obchodzą inni! Kto ma głowę, temu i teraz w Polsce jest dobrze. Mam szwagra, proszę pana, prowadzi hurtownie zabawek i nie narzeka.

- Nie każdy ma jednak hur...

- Dawniej, proszę pana, ludzie to byli mili, nie tak, jak teraz. Jak się przyjechało i przywiozło karton mandarynek, to na rękach nosili. A dziś mandarynek jak ogórków, dookoła chamstwo, a to, że człowiek mieszka za granicą, nikogo nie obchodzi. Paszporty porozdawali wszystkim, jak leci, a kiedyś za zaproszenie można było być goszczonym przez cały urlop.

- Nie rozumiem, jakie zaproszenie?

- No zaproszenie, żeby dostać paszport i wizę. Przyjeżdżał taki zaproszony na trzy miesiące do Szwecji, popracował na czarno przy budowie, zarobił na małego fiata, a jeszcze przy okazji człowiekowi po fajrancie dom i sztachety pomalował z wdzięczności. Tak było, proszę pana, a nie jak teraz, że tylko by do Grecji albo innych ciepłych krajów na wakacje każdy się pchał. W głowach się im, proszę pana, poprzewracało.

- Nie przesadza pan?

- Co przesadzam? Tak jest. Burdel i bałagan, porządku za nic. Co im na przykład taki Peweks przeszkadzał? Za dolara kupiło się flaszkę, a za drugiego Marlboro i czekoladę na zakąskę. A teraz? Widział pan, jakie ceny? W hotelu dało się recepcjoniście trzy dolary z boku, zameldował na dowód kuzyna i w Victorii mieszkał pan miesiąc za to, co teraz na dzień nie wystarczy. To były czasy. Ja to bym tego Wałęsę na Sybir, proszę pana, a nie pokojowe nagrody mu dawać.

Tak to sobie pogadywali, Polak ze Szwedem, a ja zastanowiłem się, ilu z nas myśli podobnie do pana z Sisiefis. Że co, bluźnierstwo? Może i tak, ale czy na pewno wszyscyśmy od niego wolni? Czy naprawdę nikomu z nas mieszkających tu od dawna nie zamgli nigdy wzroku nostalgiczna łezka za niegdysiejszymi, "dobrymi" czasami, kiedy to rzeczywiście za sto koron można było jedno i drugie, a jak się sprzedało na czarno, to nawet jeszcze więcej?

Proszę? Ja? A niech mnie pan Bóg broni! Nawet mi przez myśl nigdy nic podobnego nie przeszło. Tak sobie tylko mówię, mając świeżo w uszach podsłuchaną rozmowę na eleganckim promie Nieborów, gdzie w zadymionej kafeterii posilaliśmy się z żoną wiezionymi ze sobą kanapkami z serem i zjełczałym już nieco masłem popijanymi chłodnawą herbatą z termosu.

Nie wiem, a prawdę mówiąc, wątpię, czy Redaktor zechce opublikować mój donos na pana z Sisiefis, lecz gdyby się tak stało, ciekaw byłbym reakcji ewentualnych czytelników. Zawsze to interesujące usłyszeć, co inni mają do powiedzenia o tym, o czym samemu powinno się milczeć.

Nasz Czas 22/2003 (611)