Felieton


Andrzej Dobrowolski Niewinny

Ach, ci Szwedzi!

Wczoraj spotkałem na przystanku tramwajowym Hammarkullen sąsiada, pana Zenka. Wśród oczekujących na wyjątkowo spóźnioną ósemkę uwagę naszą zwrócił mężczyzna wyglądem odcinający się zdecydowanie od reszty.

- Patrz pan - zagadnął mnie sąsiad - ten tam na ławce, w kapeluszu. Nie wydaje się panu, że to może być Szwed?

Wprawdzie w naszej dzielnicy spotkanie Szweda należy raczej do rzadkości, jednak w tym przypadku pan Zenek mógł mieć rację. Przyjrzał mu się dokładniej i dodał:

- Od razu widać, że jakiś zamknięty w sobie ponurak. Ciekawe, skąd się u nich bierze ten chłód i dystans wobec innych?

Jak raz czytałem ostatnio książkę, której autorka starała się znaleźć racjonalne wyjaśnienie tego, co panu Zenkowi podpowiadała intuicja. W kwestii wspomnianego dystansu twierdziła na przykład, że Szwedzi dysponują pokaźnym terytorium zasiedlonym przez stosunkowo niewielu mieszkańców, w związku z czym odczuwają potrzebę określania swego osobistego rewiru - zarówno w sensie fizycznym jak i psychicznym - w stopniu większym, niż jest to spotykane w "ciaśniejszych" krajach. To powoduje, że odbierani są właśnie jako pełni rezerwy, poważni i zamknięci w sobie. Sympatii u obcych nie przysparza im też wrodzona często nieśmiałość czy wręcz sztywność brana nierzadko, choć być może niesłusznie, za swego rodzaju niegrzeczność.

- Sralis mazgalis - skomentował moje streszczenie pan Zenek. - Mruki są z natury i tyle.

Nadjechał tramwaj, wsiedliśmy, Szwed zajął siedzenie obok.

- Popatrz pan, jak się zapatrzył w okno. Udaje, że go tu nie ma - zaproponował kontynuowanie tematu sąsiad.

I to spostrzeżenie pana Zenka zgadzałoby się z sugestiami autorki, Moniki Rabe, analizującej przyczyny dość częstego postrzegania jej rodaków za pozbawionych humoru milczków. Przyznaje ona otwarcie, że nawiązywanie spontanicznych kontaktów rzeczywiście nie jest specjalnością Szwedów. W kolejce, w autobusie czy w windzie potrafią patrzeć uparcie w podłogę lub w sufit, czyniąc wszystko, by uniknąć wzroku sąsiada. Rzadko się też zdarza, żeby Szwed przysiadł się do kogoś w tramwaju czy autobusie, jeśli tylko jest inne wolne miejsce. Można zaryzykować twierdzenie - powiada autorka - że Szwedzi potrafią wspólnie milczeć, nie narażając się przy tym na stres czy choćby niepokój. Cisza w poczekalniach u lekarzy, w szpitalu czy innych miejscach, gdzie obowiązuje kolejka, jest czymś zupełnie normalnym.

- To się zgadza, choć według mnie nie po to pan Bóg stworzył nam mowę, żebyśmy milczeli - podsumował moją relację pan Zenek.

- A wie pan - spróbowałem lekkiej prowokacji - że wielu Szwedów uważa, iż nasze opinie o ich skrytości są wielce niesprawiedliwe? Twierdzą, że jest wręcz przeciwnie: że to oni są bardziej otwarci od nas, którzy obwiniamy ich o skrytość.

- Coś podobnego! Powiadasz pan? A mają na to jaki przykład?

- Mówią, że dowodem na to jest pozostawianie odsłoniętych okien w rzęsiście oświetlonych mieszkaniach, czym zapraszają przechodniów do obserwacji tego, co dzieje się wewnątrz.

- To jest, proszę pana, lipa! Oni są tak nauczeni, bo w dawnych czasach panowie zabraniali im firanek wieszać, żeby nie mogli bibmru pędzić, i stąd im się to wzięło.

Nie wnikając w słuszność argumentacji Pana Zenka, zapytałem go, co sądzi o twierdzeniu autorki książki na temat trzymania się przez Szwedów zasady: "Sam nie funduję i nie oczekuję tego od innych". Czy też uważa, że tak jak niespotykane jest zapraszanie na kolejkę w szwedzkim barze, tak powszechne bywa płacenie za benzynę, jeśli jechało się w czyimś aucie?

- Panie, ja nawet widziałem kiedyś w knajpie, jak dwóch Szwedów dobijało targu o papierosa. A było to ze trzydzieści lat temu i papieros kosztował góra dwadzieścia öre!

Tramwaj zbliżał się do centrum, trzeba się nam było rozstać.

- Myśli pan, że tacy jak ten - pan Zenek wskazał brodą Szweda - przejmują się tym, co my o nich mówimy?

- Tego nie wiem, ale wiem, że na pewno mają kompleksy z powodu częstego mylenia ich kraju ze Szwajcarią.

- I widzi pan, tu jesteśmy nad nimi górą, bo mnie jak żyję, jeszcze nikt za Szwajcara nie wziął. No, ja wysiadam. Do widzenia panu.

- Do widzenia.

Przez tę samą szybę, w którą niezmiennie wpatrywał się jegomość w kapeluszu wyglądający na Szweda, widziałem pana Zenka, jak oddalał się w stronę dworca. Przesiadłem się na zwolnione obok miejsce i zapytałem:

- Excuse me, are you Swede?

- Co proszę? Ja? Jaki tam "słid". Z Kalisza jestem. Przyjechałem do szwagra. Słuchałem, co żeście mówili, ale nie wtrącałem się, bo mnie ząb boli. Czy Brunnsparken to będzie następny?

Nasz Czas 20/2003 (609)