Od i do redakcji


Prezes "Strzechy" w Tyrolu
o rodowodzie wileńskim

Szanowni Państwo. Pomysł Państwa, abym napisał o sobie wydał mi się o tyle interesujący, iż może za jego pośrednictwem dojdę do jednej z części mojego rodowodu. Nie dbając o rozgłos wychodzę zawsze z założenia, iż najlepszą wizytówką każdego człowieka jest praca i jego działalność.

Moja babcia, Anna Fedorowicz urodziła (189?) i wychowała się w Wilnie. W wieku dwudziestu paru lat wyjechała do Warszawy, gdzie poznała swojego męża Antoniego Wasilewskiego, z którym miała czwórkę dzieci: Teklę, Ryszarda, Aleksandra i Jana - mojego ojca. W Warszawie mieszkali w dzielnicy Powązki do wybuchu powstania warszawskiego, w czasie którego ich kamienica została doszczętnie zniszczona. Z tego tez powodu przenieśli się do Bielska-Bialej w Beskidach. Tutaj jej syn Jan Wasilewski poznał swoją żonę Czesławę Filus, z którego związku "powstałem" ja. O ile strona ojca przemieszczała się od Wschodu, to z kolei strona mojej mamy po części przemieściła się do Bielska z Zachodu. Moja prababka Klara pochodziła z Saksonii w Niemczech i jak głosi rodzinna anegdota nie mówiła ani słowa po polsku, a jej mąż Teofil Halat, z kolei ani słowa po niemiecku i może dlatego "dorobili" się 6 córek.

Może parę słów o moim mieście rodzinnym Bielsku-Białej. W Polsce mówi się, iż najbardziej multikulturalnym jej miastem jest Łódź (Polacy, Niemcy, Żydzi i Rosjanie) co nie jest prawdą, u nas tych kultur było trochę więcej: Polacy, Czesi, Niemcy, Austriacy i Żydzi. Często też u miejscowych rodzin zdarzało się, iż jeden wujek był żołnierzem Armii Krajowej, natomiast drugi walczył w Wehrmachcie. To wszystko spowodowało, iż wychowywaliśmy się w duchu tolerancji i otwartości, cech które są niezbędne w życiu a szczególnie w działalności społecznej.

Jeszcze jako nastolatek miałem okazję odwiedzić moją rodzinę w Innsbrucku, co przemieniło całkowicie moje życie. Wychodząc z założenia, że żyje się tylko raz i nie widząc jakichkolwiek szans na zmiany w PRL-u, postanowiłem przy pierwszej nadającej się okazji zmienić "swój adres" i tak w kwietniu 1980 roku, jeszcze przed powstaniem "Solidarności", w wieku 22 lat, przerywając studia na politechnice w Bielsku "wyjechałem" na stałe do Innsbrucka. Tutaj założyłem rodzinę, mam 2 córki, starsza Magdalena studiuje psychologię na miejscowym uniwersytecie, młodsza Beata natomiast dziennikarstwo na Unii w Wiedniu.

Swoją karierę zawodową porównuję żartobliwie do tej angielskiego piosenkarza Roda Stewarta, który wykonywał różne zawody - był nawet grabarzem. Ja, co prawda, nim nie byłem, zaczynałem też od dołu: pierwsza moja praca to pomocnik ślusarza, pracowałem też jednak jako dozorca i magazynier. Od piętnastu lat pracuję w moim wyuczonym zawodzie jako konstruktor. Od trzech lat kieruję oddziałem konstruktorskim w firmie METASYS produkującej sprzęt dentystyczny, między innymi znane na całym świecie w naszej branży odzyskiwacze do amalgamatu.

Od przeszło piętnastu lat działam w naszym Związku Polaków "Strzecha" w Tyrolu, a od trzech lat mu prezesuję. Kiedy przejmowałem prezesurę było nas 18 ludzi i staliśmy przed formalnym rozkładem; na dzień dzisiejszy liczba członków płacących członkowskie wynosi 50 osób, co na ok. 300 osób Polonii w Tyrolu na pewno nie jest mało. Są wśród nas również rodowici Tyrolczycy, bez jakichkolwiek powiązań z Polską, stąd też potrzeba prowadzenia naszej internetowej witryny w dwóch językach. Cel naszej działalności, to przede wszystkim pielęgnowanie naszej polskiej tradycji na obczyźnie no i dbanie o dobre imię Polski i Polaków. Comiesięczne msze św., spotkania wielkanocne i wigilijne, andrzejki, Mikołaj dla dzieci, grille i majówki z polową mszą św., bale polskie to już nasza rutyna. W ubiegłym roku po raz pierwszy zorganizowaliśmy koncert benefisowy na rzecz domu dla dzieci niepełnosprawnych koło Gniezna w Polsce. W tym roku planujemy również taki, ale już na większą skalę, może nawet międzynarodową. Oczywiście we wszelkich naszych poczynaniach mamy poparcie miejscowych władz. I tutaj ciekawostka, żoną jednego z wiceburmistrzów Innsbrucka jest pani Maryla, rodem z Rybnika, drugi wiceburmistrz nazywa się Bielowski, jego korzenie tkwią na pewno gdzieś w Polsce.

W załączeniu przesyłam dwa zdjęcia. Na czarno białym od lewej stoją moja ciotka Tekla (córka Anny Fedorowicz), moja babcia Anna Fedorowicz, a ten mały gwizd to ja. Dalej wujek Ryszard (syn Anny Fedorowicz) i ciotka Wanda, żona Aleksandra - syna Anny Fedorowicz. Zdjęcie zostało zrobione w 1958 roku w Bielsku - Białej. Na kolorowym od lewej moja córka Magdalena, ja i córka Beata. Zdjęcie zostało zrobione w 2001 roku podczas urlopu na Korsyce. Co do Korsyki, a w szczególności miasta Calvi na północy wyspy - to taka mała polonijna ciekawostka: Calvi, to miasto, gdzie z wieloma żandarmami można się dogadać po polsku, bierze się to stąd, iż w okolicy tego bajecznego kurortu znajdują się koszary Legii Cudzoziemskiej, w której, bez przesady, ale co drugi żołnierz to Polak. Do połowy lat 90. Polacy służący w Legii nie mogli wracać do Polski - czekało na nich więzienie, z tego powodu po zakończeniu służby zmieniali mundur wojskowy na żandarmski.

Przesyłam pozdrowienia
Bogdan Wasilewski

Od redakcji: serdecznie dziękujemy za list i zdjęcia. Cieszy nas szczególnie, że nawiązaliśmy łączność z kolejną osobą, której serce bije również dla naszego Wilna.

Nasz Czas 16/2003 (605)