Felieton


Andrzej Niewinny Dobrowolski

Kto wie?

Podczas odsypywania śniegu na osiedlowym parkingu, zwykle uśmiechnięty i rozmowny sąsiad, Niemiec, przeszedł obok, udając, że mnie nie zauważył. "Kie licho?" - pomyślałem - czapka niewidka?"

"Wesołych Świąt, panie Steiner! " - zawołałem do pleców sąsiada, w nadziei że mnie po prostu nie poznał w robionej na drutach wełnianej czapie z pomponem, podchoinkowym prezencie od teściowej. Ale sąsiad nie zareagował. "Chm" - dokończyłem myśl - "nic, tylko głos mi się od kolędowania zmienił".

Następnego dnia spotkaliśmy się, kiedy akurat wychodził z psem na spacer. Wpadliśmy niemal na siebie, o niezauważeniu mowy być nie mogło. Jednak minę miał inną niż zwykle, groźna, wręcz posępna, a nawet i pies, normalnie podnoszący z zadowoleniem ogon na mój widok, jakby zażenowany spuścił łeb i warknął nieprzyjaźnie. "No, no, coś jest nie tak. Źle albo kto wie, czy nawet nie jeszcze gorzej".

Wątpliwościami na temat dziwnej reakcji sąsiada podzieliłem się z żoną. Wiadomo, kobieta prócz inteligencji ma jeszcze intuicję oraz rozum, łatwiej się jej z problemami borykać. Niestety ten okazał się zbyt trudny nawet dla niej. Przeczekaliśmy do poniedziałku, podejmując jeszcze kilka nieśmiałych prób zrozumienia nagłej zmiany w postawie sympatycznego skądinąd sąsiada, ale niczego mądrego nie wymyśliliśmy.

NOC WALPURGII

Ktoś kto był mądry - może zgłupieć, kto bliźnich lubił - zmizantropieć,
Tłusty wyszczupleć, chudy zgrubieć, abstynent - przypadkowo opić.
Ktoś wczoraj burzył - dziś buduje, ktoś wczoraj ważnym był - dziś śmieciem,
Ktoś głową rusza i handluje, inny czymś innym i ma dzieci.
Ktoś wierzy w honor, pierś wypina, dostaje order - lub się spodli;
Ten zaś co w skutek i przyczynę, zgrzeszywszy - biegnie się pomodlić.

Właściwie wszystko da się zmienić: zmazać, poprawić, zretuszować,
Jedno rozjaśnić, drugie ściemnić, puścić w niepamięć, w sercu schować.

Jest jednak plama zawsze świeża, wrzód, co się nigdy nie otorbi,
Choćbyś się zjeżył i spapieżył, zurbanił, zurbił oraz zorbił.
Choćbyś i to i owo w Toto wygrał na numer banderoli,
Choćby ci srebro oraz złoto los w korcu dwoił, czy też troił;
Choćbyś zakwitłą gdzieś w ukryciu odnalazł paproć w noc Walpurgii:
Jeśliś się, bliźniu, s.....ł w życiu, to już się nigdy nie od.....sz.

Rozwiązanie zagadki nastąpiło w sklepie warzywniczym, gdzie żona spotkała panią Steinerową. Z początku niechętna na wyznania, w końcu uległa chytrym i wyrafinowanie podchwytliwym pytaniom żony. Lata treningu na mojej osobie o sobie znać dały, żeby się przy okazji zabawić kalamburem.

Ale tutaj nie o zabawę chodziło, a o sprawę jak najbardziej poważną. Dotyczącą starcia się wartości, z których żartować zdecydowanie nie wypada. Zwłaszcza jeśli żarty miałyby mieć miejsce z dala od ojczyzny i wszystkiego, co się nam ze świętością kraju rodzinnego kojarzy. Gdyby pozwolić sobie na nieco górnolotne stwierdzenie, można by powiedzieć, że z racji znalezienia się na kolizyjnym kursie zderzeniu ulęgły patriotyzm pana Steinera z moją miłością do kraju przodków. Kością niezgody, jak trudno się było nie domyślić, stał się nasz genialny skoczek, fenomen dwudziestego pierwszego wieku, przykład skromności i źródło dobrego samopoczucia Polaków, Adam Malysz.

Według jednego ze znanych staroszkockich porzekadeł "Każda porażka niesie ze sobą mniej więcej tyle samo korzyści, ile strat swoim zaistnieniem wypiera." Śmiem twierdzić, że podobnie jak z porażką, rzecz ma się z sukcesem: Też nie jest bez wad.

Zgadzam się, że brzemię skutków konfliktu pomiędzy psem pana Steinera a mną trudno byłoby przedramatyzować, ale znajomy z Berlina zdążył mi już donieść, że właściciel hotelu, w którym niezbyt oficjalnie pracował od półtora roku, powiedział mu prosto i wyraźnie: "Wygra w niedzielę ten wasz Malys ze Schmittem, możesz się rozejrzeć za robotą gdzie indziej."

Myślę, że - jak we wszystkim - również w sukcesach umiar zdrowszy byłby od przesady, a staranna reżyseria korzystniejsza od improwizacji. Za wzór mógłby posłużyć scenariusz zawodów w Kuopio czy w Neustadt, gdzie jednego dnia wygrywał zagraniczny gość Małysz, drugiego gospodarz. I sympatycznie, i dyplomatycznie.

Konfrontując powyższa argumentacje ze sferą emocji, proszę sobie tylko przypomnieć reakcje na bezczelność własnego sąsiada, który nagle wyjechał z garażu autem znacznie lepszym od naszego lub wybudował nad jeziorem domek, na jaki nas w ogóle nie stać. Czy na pewno odczuwaliśmy wtedy tylko i wyłącznie zachwyt oraz uznanie dla paradniejszego bliźniego?

Nie chciałbym na białym śniegu wykrakiwać czarnych proroctw, ale sądzę, że abonament naszego utalentowanego sportowca na cześć podium oznakowaną cyfrą jeden przysparza nam satysfakcji oraz kłopotów z grubsza i mniej więcej po równo.

Chyba że mądrości staro szkockich porzekadeł pozbawione są racji lub, co gorsza, z wrodzonego braku szacunku do powagi sam je po kryjomu wymyślam. Quién sabe?

Nasz Czas 16/2003 (605)