Od i do redakcji


List od naszej rodaczki z Jaworu

W nr 49 (589) z dn. 26 grudnia ub. r. zamieściliśmy interesującą publikację urodzonej wilnianki Izabeli Gojżewskiej, pt. "Z życia mieszkańców przedmieści Wilna". Dziś zamieszczamy kolejną publikację naszej rodaczki.

Szanowna Redakcjo!

Bardzo dziękuję za regularne przysyłanie mi Waszego pisemka. Oprócz mnie czyta je jeszcze parę osób, które zainteresowałam polskim pismem z Litwy.

W "Gazecie Jaworskiej" jeden z moich znajomych zamieścił krótką notatkę: "w Wilnie istnieje Redakcja drukująca polskie pismo "Nasz Czas". To jest głos zamieszkującej Wilno Polonii, zbiór wiadomości bardzo krótki i treściwy, o trzech krajach nadbałtyckich: Litwa, Łotwa i Estonia - a także o Polakach związanych z tymi ziemiami, ludziach mieszkających w tych krajach, jak też i poza granicami ich ziem rodzinnych. Znajdą tu państwo także dużo wiadomości z historii - ale i z obecnej rzeczywistości". W ten sposób zachęcił czytelników Gazety Jaworowskiej do kontaktu z Waszą Redakcją, do wysyłania własnych wspomnień. Może te wspomnienia rzeczywiście dotrą do Wilna, może nawet wzbogacą Fundację "Zbiory Wileńskie", może będą bardzo cenne? Czas pokaże.

W działającym w Jaworze chórze "Albertówka", do którego należę, nie spotkałam rodowitych Wilnian. Z Litwy pochodzi jedynie taka pani Jadzia, z którą się przyjaźnię. Pochodzi z małej miejscowości z okolicy Ejszyszek. Miała tam wraz z mężem majątek ziemski, który stał się przyczyną nieszczęścia: rząd radziecki ogłosił ich kułakami, męża uczynił wrogiem ludu i bandytą, skazując na 10 lat zesłania. Pani Jadzia, ostrzeżona przez życzliwych ludzi, przez pewien czas ukrywała się w lasach litewskich, bo też miała być zesłana, jako żona "wroga ludu". Wróciła, gdy tylko było można - a mąż pisał do niej z dalekiego Dżezkazganu, gdzie miał spędzić 10 lat.

Początkowo były to spokojne, choć pełne tęsknoty, listy. Potem jednak, pod koniec tej dziesięciolatki zaczęły przychodzić listy bardzo alarmujące. Pani Jadzia udała się do Wilna, wykupiła bilet do Dżezkazganu i wędrowała, chyba przez pół miesiąca.

Po odwiedzinach pani Jadzia wróciła do Ejszyszek. Mąż za parę miesięcy miał też wrócić na Litwę. Wrócił - i to małżeństwo przy pierwszej okazji wyjechało do Polski. W pociągu urodziła się im córeczka.

Inne członkinie "Albertówki" pochodzą raczej z Ukrainy.

Pani Gienia została wywieziona z małej miejscowości spod Lwowa aż w okolice granicy chińskiej, w pobliżu Chabarowska. Wywieziono ją wraz z całą rodziną. Po 9 latach p. Gienia z rodziną wróciła do Polski. Bała się już zamieszkać na Ukrainie. Przyjechała do Jaworu, tu podjęła pracę, doczekała przejścia na emeryturę, przeżyła dwa udary mózgu - po leczeniu i rehabilitacji przychodzi na zajęcia chóru, bardzo systematycznie i regularnie.

Pani Delegiewiczowa została wywieziona też z terenów Ukrainy aż gdzieś w okolice Kamczatki. Pamięta bardzo ciężką pracę, głód, zmuszający ludzi do poszukiwania i jedzenia jadalnych korzonków. Ta pani wygląda na bardziej schorowaną, niż pani Gienia.

Załączam zdjęcie "Albertówki". Od prawej strony: pierwsza siedzi w pierwszym szeregu pani Delegiewiczowa, obok pani Gienia Kolankowska. Ja stoję po lewej stronie w różowej bluzce obok p. Jadzi Znamirowskiej (w okularach, na tle obrazka). Ci ludzie o trudnych, ale i pięknych życiorysach, mają jeszcze tyle energii, by śpiewać w chórze. I śpiewają pięknie. Na ostatnim występie śpiewaliśmy znaną dawnymi czasy piosenkę "O gwiazdeczko, coś błyskała, gdym ja ujrzał świat". Słowa i nuty tej piosenki dostarczyłam dyrygentowi ja, bo zawsze poluję na stare piosenki i chronię przed zapomnieniem.

Na razie kończę - i czekam na gazetki, na wiadomości o mojej ziemi rodzinnej. Tylko dobre opinie słyszałam od osób, którym te pisma pożyczyłam czy też rozdawałam.

Życzę dalszej owocnej pracy i załączam serdeczne pozdrowienia z Jawora.

Chór "Albertówka"

Członkinie tego chóru śpiewają w Jaworze już od około 50 lat.

Miała to być dla mnie przygoda z muzyką - a stała się przygodą z ludźmi.

- Nie jestem kierowniczką chóru - mówi do mnie Czesia. Chociaż to ona załatwia wszystkie sprawy organizacyjne. To ona mnie kilkakrotnie w kościele namawiała do wzięcia udziału w zajęciach chóru. To było wtedy, gdy na próby chóru i na śpiew na chórze kościelnym przychodziło bardzo mało uczestniczek. Takie "lata chude" chóru.

- Czy pani wie, gdzie to jest? - zawsze pogodna i bardzo sumienna pani nawiązuje w rozmowie do swoich przeżyć. "To" - to miasto na Syberii, Chabarowsk, położone niemal na granicy z Japonią" ta pani z rodziną została tam wywieziona z rodzinnego Lwowa. Wagony bydlęce wiozły zesłańców przez całą Syberię, pokonując 12000 km. W jednym wagonie jechało kilkadziesiąt osób. Czy byli to ludzie załamani, przerażeni? Być może, lecz szybko podnieśli się z szoku. Obserwując mijane tereny ucieszyli się w pewnej chwili: "O, to tu rośnie owies na polu? To przeżyjemy!"

Przeżyli i po 9 latach męki na obczyźnie powrócili do Polski.

Siedzą tu takie osoby, które naprawdę wiedzą, co to "Golgota Wschodu". Niektóre osoby uniknęły wywózki na Syberię. Musiały za to przeżyć szok, gdy z tej Syberii wracał po latach ktoś najbliższy: chory, wyniszczony, wykończony nerwowo... albo nie wracał. I do dzisiaj można rozmyślać: czy zginął, czy przeżył? Jeżeli zginął - kto był katem?

Siedzą tu te osoby z pogodnym wyrazem twarzy. Nie śpiewają za pieniądze. Nie dostaną pięknego świadectwa ani dyplomu. Chyba tylko na pocieszenie taki dyplom wykonany przez plastyków jaworskiego JOK - u. Nie usłyszą i dobrego słowa... zwłaszcza od pana profesora, który jest dyrygentem chóru.

- Nie umiecie nawet wejść na scenę! Czemu nie byłyście na koncercie Stuligrosza?!

Nie wiem, czy panie z tymi bogatymi, wspaniałym życiorysami potrafią być na scenie "Słowikami Stuligrosza". Wiem jednak, że nawet pozbawione nadziei, że kiedykolwiek zaśpiewają zadowalająco - przyjdą sumiennie na próby, przyjdą na chór.

Wytrzymają wszystko. Wytrzymają tę niechęć do osób starszych i przekazywanie przez takie osoby kultury, nawet takiej o wartości historycznej. Wytrzymają wyrazy krytyki.

- Trzeba więcej talentu, by śpiewać w chórze, niż do tego, by pięknie śpiewać solo - powtarza jedna z pań słowa którejś artystki.

Te panie, które tak wiele przeżyły, z takim spokojem i pogodą - nikomu nie chcą udowodnić, że mają ogromny talent. Po co?

"Chylimy czoła przed talentem,
klękamy tylko przed sercem"

To chyba tylko serce, wzmocnione wiarą, pomogło przetrwać Syberię i trudną rzeczywistość powojenną w Polsce. Przetrwać z pogodą - i szerzyć kulturę, która także przetrwała wszystko.

Izabela Gojżewska

Nasz Czas 13/2003 (602)