Do tragedii na szczęście nie doszło

Kiedy w październiku 1998 roku na łamach "Naszej Gazety" (nr 42 (376) z dnia 15 - 21 października 1998 r.) zamieściliśmy publikację pt. "Początek szerszej nagonki czy pojedynczy akt prześladowania?" - nie mieliśmy najmniejszej wątpliwości, że o Szkole Średniej w Jerozolimce jeszcze usłyszymy niejednokrotnie, i że nie będzie tam spokoju i porządku, dopóty będzie tam dyrektorował Algimantas Janušonis.

Wtedy przed pięciu laty chodziło o to, że dyrekcja, chcąc wysiedlić polski pion z Jerozolimskiej Szkoły Średniej, podjęła się doskwierania tym, którzy się temu sprzeciwiali. Robiono to cicho, w "białych rękawiczkach", przyciągając do tej nieporządnej roboty nawet Inspekcję Języka Litewskiego.

Kiedy we czwartek 19 marca br. praktycznie wszystkie środki masowego przekazu Litwy obiegła tragiczna w swojej treści informacja o interwencji w przeddzień policji w celu niedopuszczenia przygotowywanej masowej bójki między litewskimi i polskimi dziećmi - nie jednemu szanującemu siebie człowiekowi ciarki przebiegły po skórze.

A gdyby tak rodzice - Polacy nie zaalarmowali policję, i gdyby jednak doszło do bójki, a gdyby jeszcze, nie daj Boże, ktoś zginął albo doznał poważnego kalectwa, co było absolutnie możliwe - nie trudno sobie wyobrazić tragiczne społeczne konsekwencje tych wydarzeń. Niestety dyrektora, który wiedział o czynionych przygotowaniach, i do którego w tym dniu dwukrotnie zwracali się w obronie polscy uczniowie, na krytyczny moment znowu nie było w szkole. Rzekomo był na naradzie. Można sobie przedstawić, że gdyby się polała krew, a słowo te często ostatnio padało w szkole - byłoby to naprawdę powodem do wysiedlenia polskich dzieci, mimo że to nie oni, będąc w decydującej mniejszości i słabszą częścią zespołu, inspirowali konflikt.

Nie chcąc zaogniać konfliktu, tym niemniej milczeć o tym również nie można. Bo nie leczona od lat choroba wyraźnie progresuje. Wszelka logika również wskazuje, że nie mogła to być inicjatywa dzieci - inspirowali to ci, którzy poprzez ustawiczne nękanie i nieposzanowanie polskiej części zespołu szkoły pragną wysiedlenia polskiego pionu, i że całą odpowiedzialność za niebezpieczne napięcia ponosi dyrektor Algimantas Janušonis. Tylko odejście takich i podobnych jemu ludzi może być początkiem normalizacji sytuacji w tym zespole. Bo tylko wtedy może być zapoczątkowany normalny i szczery zasiew dobra, tolerancji i wzajemnego szacunku wśród litewskiej i polskiej młodzieży, której przyjdzie przecież żyć razem i obok w innych warunkach, gdzie o wartości człowieka będzie decydowała osobista kultura, wykształcenie, poszanowanie wobec innych ludzi i ich tradycji - a nigdy pięść czy możliwość wykorzystania fizycznej przewagi wobec słabszych.

Niestety to, co obecnie ukazało się w dyskusji internetowej na temat wydarzeń w Jerozolimce - nie napawa jeszcze optymizmem i nie kwalifikuje się do rozważania, wystawiając niezwykle złą ocenę zabierającej głos litewskiej młodzieży. Miejmy nadzieję, że podobnie myśli tylko nieznaczna jej część.

Domagając się wysiedlenia polskich dzieci z Jerozolimskiej Szkoły inicjatorzy powinni mieć też na uwadze, że została ona wybudowana ze składek ludności polskiej w roku 1938. Dlatego wysiedlanie wnuków budowniczych i ofiarodawców byłoby przypadkiem szczególnie krzywdzącym i amoralnym.

Natomiast wybudowanie w tym rejonie współczesnej litewskiej szkoły jest jak najbardziej na czasie, bo wszystko wskazuje - nowe budownictwo, zwrot ziemi w tej części miasta - że ludności tam będzie stale przybywać. Niech więc ta budowa byłaby wzorem innego, współczesnego podejścia do wileńskiej litewsko - polskiej współpracy w postaci wspólnego wybudowania w Jerozolimce litewskiej szkoły.

Historyczna pamięć pięknych wielowiekowych wileńskich tradycji wielokulturowości i tolerancji zobowiązuje, aby tak się właśnie stało, na zawsze przekreślając jedyny, miejmy nadzieję, przypadek w XXI wieku polsko - litewskiego konfliktu, do którego, na szczęście, w całej niebezpiecznej rozciągłości nie doszło.

Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 12/2003 (601)