Trybuna prezesa


Skorumpowani urzędnicy

Ostatnio w środkach masowego przekazu znowu mówi się o skorumpowanych urzędnikach Ministerstwa Rolnictwa, Ochrony Środowiska, Parku Narodowego, pracownikach powiatu wileńskiego i mierniczych, realizujących zwrot ziemi, a którzy na zasadzie mafijnego układu załatwiają sobie nawzajem niezliczone ilości parceli w najbardziej atrakcyjnych miejscowościach Litwy. Wygląda jednak na to, że kończy się jak zwykle po sowiecku - zwolnieniami bądź tymczasowym przeniesieniem kilku osób na inne stanowiska, ale bez próby zmiany systemu zwrotu ziemi, który był i jest układany z zamiarem dowolnego nabywana i dowolnego przenoszenia ziemi w zależności od zajmowanego stanowiska i niepisanego układu.

Dziś w wielu wypowiedziach nareszcie można dostrzec powtórzenie naszych propozycji sprzed ponad dziesięciu lat - że nie powinno było być żadnych przenosin ziemi, a jedynie wolny jej obrót między prawowitymi właścicielami, którzy, jeżeli zechcą, mogą dla przykładu sprzedać ziemię w Oniksztach i kupić pod Wilnem. Niestety, posowieccy rządzący nie mogli nawet sobie wyobrazić, żeby być tylko ludźmi i obywatelami, czując się z pozycji władzy ponadludźmi i ponadobywatelami. Właśnie stąd wywodzi się ten system zawłaszczania ziemi tam, gdzie się "wybranym" podoba i za specjalne zasługi, co w normalnym państwie prawa jest nie do pomyślenia. Tym bardziej, gdy chodzi o towar unikalny o najwyższej cenie.

Straciła na tym oczywiście i przede wszystkim ludność polska, bo tu do Wilna i pod Wilno głównie "przenoszono" ziemię w błyskawicznym tempie w czasie, kiedy prawowici jej właściciele bez skutku obijają progi już w ciągu dziesięciu lat. Polacy stracili na pewno setki mln Lt, które mogły być źródłem dostatku, dobrobytu i inwestowania w prywatną przedsiębiorczość oraz naukę swoich dzieci i wnuków.

Praktycznie po zakończeniu administracyjnego zarządzania w roku 1993, u władzy ciągle są "nasi", którzy mogli co najmniej w rejonach wileńskim, solecznickim i trockim w znacznym stopniu wpłynąć na ten proces, zmienić jego wybitnie niekorzystne dla miejscowej ludności ukierunkowanie. Niestety, wyraźnie nie chcieli tego robić, mimo że w innych rejonach Litwy samorządy tym się zajmowały jak najbardziej, uznając to za temat szczególnej wagi. "Naszym" natomiast opłacało się być pomagierami przy przenosinach, co dawało nie tylko wymierne korzyści, ale i kontakty z potrzebnymi ludźmi. Nie bez udziału Janušauskiene i Tomaszewskiego przeniesiono przecież do rejonu wileńskiego ponad 23 tys. ha ziemi. Natomiast, gdy mer Janušauskiene na domiar wycięła hektar lasu w chronionej strefie rzeki Żejmiany pod budowę swego domu - tym bardziej dziwnie byłoby oczekiwać, żeby sama umotana w krętactwa, stanęła w obronie naruszonego świętego prawa własności ludności polskiej.

Te smutne myśli aż się cisną spod pióra, gdy się przeczyta w piśmie W. Tomaszewskiego "Draugyste - Przyjaźń - Tygodnik Wileńszczyzny" publikację o tym, że "zwrot ziemi hamują skorumpowani urzędnicy i brak pieniędzy". I mówi o tym nie kto inny, a sam Balcewicz - rzekomo i nie urzędnik, i nie skorumpowany?

Dziś, kiedy do ostatecznego terminu podjęcia decyzji o formie zwrotu ziemi zostało zaledwie kilka dni, i kiedy już wszystko najlepsze zostało rozdane i rozebrane po prawie dziesięciu latach milczenia w związku z naszymi niezliczonymi naciskami i publikacjami - nareszcie w "Draugyste - Przyjaźni" pojawiła się jednozdaniowa informacja, żeby Polacy z Wilna ubiegali się również o zwrot ziemi w rejonie wileńskim.

I co w tej sytuacji można powiedzieć? Widocznie jedynie retorycznie zapytać - dlaczego Ty, Boże, słyszysz i nie grzmisz?!

Dziś ludność polska ulegając propagandowemu szumowi o "ofiarnych awepelowskich obrońcach naszych praw" niestety nie może pojąć do końca kto winien jej dramatu na dziś i braku perspektywy na przyszłość. Kiedyś, gdy już będzie za późno, na pewno jednak zrozumie, że ci, co rządzili w latach zwrotu ziemi, grając na uczuciach patriotycznych, ich po prostu zdradzali, a będąc przez wiele lat u władzy załatwiali tylko swoje drobne prywatne interesy kosztem naszego interesu społecznego. To oni obecnie - rządzący i skorumpowani - na każdą krytyczną uwagę poprzez środki masowego przekazu tu i za granicą przekonują społeczeństwo o tym, że brudów z domu wynosić nie trzeba. Żyjmy więc na urzędniczych brudach nie wynosząc je z domu, w określeniu Józefa Piłsudskiego, w wychódkowej atmosferze...

Dziś się twierdzi, że proces zwrotu ziemi zostanie zakończony już w roku 2004. Możliwie, tylko jakim kosztem? Czy gdy osobie, która jest prawowitą właścicielką parceli w Wilnie, proponuje się po 10 latach męczarni zwrot ziemi przy białoruskiej granicy pod Miednikami można to uznać za normalność? Czy jest w porządku, gdy tradycyjne odwiecznie dostępne brzegi rzek i jezior stały się dla miejscowej ludności raptem niedostępne? Czy może tak być, że w rejonie wileńskim nie tworzy się rezerw ziemi z myślą o perspektywie rozwoju tego regionu? Dramatycznych pytań jest znacznie więcej, na które odpowiedzieć powinna władza najbliższa - samorządowa. Ona natomiast, wykorzystując nierozeznanie ludności, twierdzi o bliżej nieznanych skorumpowanych urzędnikach i o braku pieniędzy...I jest to niezwykle smutne.

Smutne też, że ci, co odeszli ze Związku i całkowicie podporządkowali się Akcji, ostatnio, po niepowodzeniach w Druskienikach, Kiejdanach i Kownie podjęli się kolejnej niegodziwej próby - rozbicia zgodnie i skutecznie działającej nielicznej grupy polskiej w Visaginasie. "Prezes" Mackiewicz powołał nawet specjalne koło, które ma wystąpić w niedalekiej przyszłości w roli tarana, i "zarejestrował" go w Wilnie, zamiast zgodnie ze Statutem na miejscu w visagińskim oddziale.

A w planach - żadnej najmniejszej nowej inicjatywy społecznej - tylko przejęcie oddziału, przejęcie zespołu "Tumielanka", przejęcie świetnie rozwijającego się Festynu Kultury Polskiej. Przejęcie i rozbicie.

Jakże to wszystko w ich niezmiennym czerwonosztandarowym stylu!

Ryszard Maciejkianiec

Nasz Czas 11/2003 (600)