CZAS


LEGENDA O "YCH MYFIE" SACHALINEM ZWANYM

Kraina baśniowa! Tu z powodzeniem można by nagrywać sceny z Tolkiena, zatrudniając w roli statystów wciąż jeszcze żyjących na północy wyspy aborygenów. Rosjanie mówią o nich: giliacy czyli "psy". W rzeczy samej chodzi o Niwchów, którzy z dumą nazywają się protoplastami Indian Ameryki Północnej. Władimir Sangi, wybitny tubylczy pisarz zwany przez miejscową społeczność wodzem, odwiedzał również Południową Amerykę i opowiadał mi, że studiował aparat głosowy tamtejszych tubylców i dostrzegł zaskakujące podobieństwa. Sachalinem interesował się Antoni Czechow. Na Sachalinie swoich dni dożywał niesławnej pamięci polakożerca i wróg Kościoła gen. Sierow. Swoją tablicę pamiątkową ma na budynku KGB wzniesionym nomen omen na placu kościelnym po uprzedniej zamianie budynku na bibliotekę a potem zburzeniu. Bogu dzięki swój niewielki kącik pamięci i pomnik posiada też wielki syn narodu polskiego, brat marszałka Piłsudskiego.

Badania brata marszałka , katorżnika Bronisława, w sprawie tubylców zdają się wiele wyjaśniać i potwierdzać z tego, co twierdzi Pan Sangi a ja sam z dumą głoszę.

I.Martwe dusze

1.Refleksje pielgrzyma?czyli, o moich patronach w niebie.

Ks. Prof. Olszewski, w swoich refleksjach o Sybirakach powołał się na wypowiedź Humboldta o tym, że przywożenie czarnych niewolników do Ameryki i ciemiężenie Indian kiedyś zemści się na Europejczykach, którzy z pogardą odnieśli się do tych ludzi i da owoc w potomkach. Tak...pamięć o tubylcach o katorżnikach warto przywoływać. Warto ją studiować. Znajomość historii jest początkiem budowania lepszej przyszłości.

Przybyłem na Sachalin 17 września 1999... Samo życie podpowiadało, za co mam się modlić. W koreańskiej kapliczce w dzielnicy nędzy, nazywanej przez Rosjan Władimirowka lub pogardliwie Szanghajem na przedmieściu Toyohary (jap. nazwa Jużno-Sachalinska), odprawiłem Mszę świętą za dusze śp. Bronisława. Tym samym objąłem pamięcią wszystkich katorżników, każdego człowieka-Polaka, który dotarł do Rosji wbrew swej woli, ale z miłości do Ojczyzny... Zależało mi, by o tej postaci dowiedzieć się jak najwięcej, toteż od razu dostrzegłem, podobnie jak Bronisław, obecność niezwykłych mieszkańców Sachalina, którzy nazywają Sachalin "Ych Myfem". Nie mogłem jednak poprzestać na tym, bo i tu napotkałem wszędobylskich Koreańczyków a także deportowanych wprawdzie w 1948 roku, ale obecnych przez swe dzieła Japończyków! Trwają oni na Sachalinie w tradycji katolickich ludzi poprzez związki krwi i prace pierwszych misjonarzy, o których za chwilę.

Sachalin to też wyspa, po której wędruje dusza Czechowa w trosce o stolicę katorżników Aleksandrowsk. Myślę, że ten wielki człowiek, który będąc ciężko chory ryzykował życie, by poprawić los katorżników i cywilizować wyspę miałby i dzisiaj co robić i ufam, że nie zaniedbuje okazji tam w niebie ku temu. Był tu niespełna rok jako korespondent pewnej gazety i zatrudnił się jako zwykły carski biurokrata do przeprowadzenia spisu powszechnego, ale to co zauważył i napisał o traktowaniu więźniów i ich losie przyczyniło się do zamknięcia katorgi. JAKO CZLOWIEK JUŻ ZNANY I UZNANY ryzykował swoje życie i mocno nadszarpnął, ale oszczędził je innym.

Prawda: gospodarzami Sachalinu są dziś Rosjanie, ale ich życie i działanie to ilustracja Gogolowskich scen z "Rewizora" i "Martwych Dusz".

2.Bernardyni

Święty Franciszek Salezy zapytany niegdyś o to jak rozumie prawdę o świętych obcowaniu powiedział, że zmarli są mu najlepszymi przyjaciółmi i nauczycielami, że jego biblioteka skąd czerpie płody i mądrość jest pełna ksiąg napisanych przez osoby, które już dawno odeszły z tego świata a przecież nadal mówią przez swoje dzieła i to jak głośno...Mam ten sam stosunek do "Martwych dusz", tak nazwę najsławniejszych tej wyspy mieszkańców, to moi pierwsi na Sachalinie parafianie i najważniejsi. Nikt mi tak dokładnie i pięknie nie opowiedział o Sachalinie jak p.Bronek Piłsudski, jego ulubieńcy Ajnowie, a zwłaszcza przybysze z Wrocławia i Krakowa w brązowych kapturkach "bracia mniejsi" Bernardyni-Franciszkanie. Czytając książki o. Angellusa Kowarza mogłem zgłębić tajniki Sachalinu: ludzie pokrywający ciało zwłaszcza twarze tatuażem, łowiący niedźwiedzia dla dorocznego święta, wbijający wiórkowate-rytualne kolki w ziemię dla spełnienia wróżb i dla złagodzenia choroby. Porzucone w lesie ciała Ajnów, ich rycerskie stroje i długie polinezyjskie brody, tak różne sylwetki od niskich przygarbionych Niwchów. Tak wielu ich zginęło, tak wielu z nich usłyszało dobra nowinę, a przyjąwszy chrzest znów wracało do starych pogańskich obrzędów. Biedny Angellus tak się zawiódł, biedny o. Stas Mucha, chorowity, złożył młode kości w Odorami, co się dziś z rosyjska nazywa Korsakowem. Większość z 30 franciszkanów przybyłych tu w latach 1905-48 Francuzi, Ślązacy, Polacy...trafili na Sachalin z Hakodate. Tam uczyli się języka, stamtąd czerpali inwencje, zapał i finanse. Ich praca misyjna nie zginęła, warto ich za to chwalić.

Martwe dusze, które mówiły i mówią do mnie o Sachalinie to nieliczni księża japończycy jak o. Czikohida Nagasaki, głęboki starzec z Saporro zmarł w 1994, pisał wciąż listy do swych dawnych parafian Koreańczyków, które w rękopisie widywałem i zdjęcia, a który po latach wypędzenia pewnie się tuła jak i ja po miasteczkach Sachalinu... i moja i jego dusza jednakowo stęskniona. Podobnie dusza Paulinusa Wilczyńskiego OFM krzepkiego starca, o którym to mówiono, że Pan Bóg o nim zapomniał, gdy jako tułacz w dalekim Wisconsinie dożywał 107 lat... tak! Zazdrosny jest Sachalin. Nawet wygnańcy i umarli ciągną tutaj z powrotem. Być może pragnienie i nadzieja powrotu tak długo przy życiu go trzymały...

3. Franciszek Skakowski

Inny mój poprzednik i parafianin nie mieszkał na Sachalinie i wiódł niedługi żywot. Nazwę go parafianinem, bo choć zjawił się tu na krótko pozostał na zawsze i również o nim słyszałem na długo wcześniej nim się zjawiłem na Sachalinie. Chłopak, o którym mówię to wychowanek polskiej rodziny z Kazachstanu. Raczej nie otrzymał patriotycznego wychowania i pewnie nie wiedział nic o Piłsudskim ani o losie sachalińskich aborygenów. Spotykałem jednak na wyspie rodziny wojskowe, które trafiły tu i włączyły się w życie młodej katolickiej wspólnoty. Polacy wszelkiej maści są w Rosji wszędobylscy. W czerwcu 1999 roku byłem poproszony przez rodzinę Skakowskich, by się pomodlić za młodego pilota Franciszka, który rozbił się na Sachalinie. Znałem jego synka również pilota i widziałem tą groźną górę, Krasnowa, która podobno jest wulkaniczna i budzi się z rzadka wywołując ruchy tektoniczne! Posapuje smętnie niszcząc ludzkie domostwa... dusza Franciszka jest moim przyjacielem w tym dzisiejszym i wielu poprzednich rozważaniach o Sachalinie.

Spokojna jest i jednocześnie burzliwa, nieodgadniona, niestabilna pogoda Sachalińska. Głębokie zaspy śniegu, nagłe "burany" (śnieżne tajfuny), wilgotność ma w sobie coś z posmaku filozoficznych traktatów... o chrupkości natury, swoisty posmak buddyzmu, czy szintoizmu poprzez obecność ruin cmentarzy buddyjskich i Taori-Bram Wysokich na tle góry i morza. Krajobraz właśnie taki... wysokie łopuchy i aralie, karłowate bambusy i pustkowia. Całymi godzinami jadąc na północ do Esutoru-Uglegorska, przeskakując w najwęższym przesmyku wyspy ze wschodniego na zachodnie wybrzeże, czułem jak te martwe dusze ożywają i wiodą mnie! Nie, nie było mi smutno na dalekich trasach. Setki kilometrów po bezdrożach Karafuto (jap. Sachalin)...Jak opisać tę wyspę, jak opisać jej losy najtrafniej...

II. Spróbuję opowiedzieć więc o żywych duszach.

1.Cecylia Janowna

Katorżnicy z Sachalina nie wyparowali i nie uciekli. W Aleksandrowsku, na północy mieszkają potomkowie Koprowskich i Jankiewicze. W starym Derbinsku-dzisiejszy Tymowsk mieszkają Maliszewscy i Zalewscy. Owszem mówienie do nich o Polsce o Kościele to łamigłówka. Ktoś pracuje w sadownictwie, ktoś jest biznesmenem a ktoś inny zrządzeniem losu w KGB, wiele dziwnych kompromisów i sposobów na życie zaproponowano sachalińskim Polakom. Zrobiono z wielu z nich janczarów nowego systemu. Spotkałem pana Guziewicza ginekologa, którego rodzice dawno temu uciekli popełniając mezalians w oczach swej partyjnej rodziny z miasta Grodna. W Korsakowie napotkałem Annę Koczetkową, której przodkowie Kozłowscy trafili na Syberię a ona już nawet nie poszukuje krewnych w Polsce. Przyjęła chrzest mając 40 lat, świadomie unikając propozycji pójścia do Prawosławnej Cerkwi lub Nowo-Apostolskiej. Tak wiele osób w Rosji mając polskie korzenie nie doczekało się katolickiego kapłana i dziś nikt nie może dopomóc w rozwikłaniu konfliktów sumienia jakie z tych sytuacji mogą się zrodzić. Annie się powiodło. Znalazła swojego polskiego księdza i znalazła a raczej stworzyła swoją polską organizację. Polonia w Korsakowie spotyka się w muzeum założonym przez Bronisława Piłsudskiego. Spotykają się co miesiąc dopiero od półtora roku i to jest inicjatywa oddolna. Czy to nie piękne... Chcą tylko paru słów się nauczyć, aby ich dzieci wiedziały o ojczyźnie przodków troszkę więcej.


Podobnie zawikłane są losy Cecylii. Dowiedziałem się o niej od dyrektorki wspomnianego muzeum w listopadzie 1999 roku, że zna japoński i że jej mama w Krakowie umarła. Kojarzyłem jej imię z Orzeszkową a dokładniej z opisem dzielnej pary, która uciekła na koniec świata, popełniwszy mezalians (Nad Niemnem - legenda o Janie i Cecylii)... nasza sachalińska Cecylia z domu Ciechańska, córka katorżników stała się nestorką korsakowskiego Kościoła. O nim opowiedziała nam na pierwszym Bożonarodzeniowym spotkaniu tak żywo odważnie, przebojowo!

Ona i córkę i wnuczkę ciągnęła całe życie na swoich plecach, nie znając co to miłość, co to ojczyzna, patriotyzm a jednak to od niej słyszę, że po moim wydaleniu stale płacze nawet na dźwięk mojego imienia. Mieszkali w Konuma, o tym osiedlu Czechow napisał, że to Warszawa, bo tak tam dużo Polaków....20 z 50-ciu polskich rodzin, które nie wystraszyły się Japończyków i pozostały na Sachalinie stały się bardzo bogate.

Cecylia w czasie wojny była wywieziona przez Japończyków do tzw. Ruskiej Wioski i to jedyne złe wspomnienie o Azjatach, jakie słyszałem z jej ust. Tak krzepka kobiecina miękła, opisując utratę mamy z powodu oszustwa!

Jej tato musiał pomagać Rosjanom na Wyspach Kurylskich, jako tłumacz, bo znał dobrze rosyjski... to pewnie on mediował o przekazaniu tych wysp stronie rosyjskiej... Zajęło mu to 3 lata. W międzyczasie mama wyjechała do Polski, bo ją zapewniono, że mąż zaraz powróci z Wysp Kurylskich i z dziećmi do niej dołączy we Władywostoku. Cecylia mówiła, że 5 godzin ojcowski prom się opóźnił, że naprawdę był możliwy realny ten ich wyjazd do Polski, gdyby prom przybył o czasie... Ja jednak jakoś wątpię. Cecylia nie zaznała miłości. Pewien Rosjanin- marynarz był partyjny i bał się pobrać z japońską - Polką wbrew woli rodziców... Inny mężczyzna, który się z nią ożenił nie był dla niej dobry, zostawił ją z córką jedynaczką. Szyjąc całe życie w źle oświetlonym, niedogrzanym pomieszczeniu Cecylia nabawiła się wielu chorób. Mogła być bogata i żyć szczęśliwie, ale nie w Rosji, ten kraj odebrał jej wszystko: majątek, najbliższych i wiarę, bo razem z mamą wyjechali i księża i od tej pory żaden kościół nie funkcjonował. W Toyoharze zamieniono go na bibliotekę, w Korsakowie na szpital weneryczny. Dobrą pamięć miała Cecylia, pamiętała wszystko: imiona franciszkanów, ich twarze, nawyki, talenty i skłonności. To ona i jej kuzynki Tosziko Furkawa, Saczko Furkawa i Katja Golubiewa: dziwne pomieszanie ras i narodów w ramach jednej rodziny Ciechańskich. Prócz Japończyków i Polaków, Rosjanie i Koreańczycy, taki to ten katolicki etos: nawet Niemcy się trafiali w tym elitarnym klubie. Leo Nurnberger - dziennikarz, dziś mieszka gdzieś w Berlinie, pewna gałąź tej rodziny we Wrocławiu, ktoś w Krakowie, ktoś inny w Tokio, sama arystokracja, a Cecylia czasami nie ma czym za prąd zapłacić, nie mówiąc o leczeniu czy kromce chleba. Biedny jest dzisiaj Sachalin i biedna Polonia, choć bywają wyjątki: Amerykanie wydobywają tu ropę i gaz, a wśród nich też się znajdują Polonusy.

2.Michał Pietrowicz Pomo.

Sachalin ma się wkrótce stać rosyjskim Eldorado. Tutaj ogromne złoża ropy na Szelfie eksploatuje firma Shell tzn. Holendrzy. Mają swe udziały Amerykanie i Japończycy. W 2003 roku miało w Korsakowie zamieszkać przy budowie gazociągu i pompowni, większej niż w Ammanie, 4000 obcokrajowców. Już przed moim wydaleniem było tu miasteczko 300-osobowe, a w nim wśród holenderskich, filipińskich czy amerykańskich także rodziny polskie.

Michał Pietrowicz to pseudonim jaki sobie wybrał Maltańczyk z Los Angeles: samotny lekarz z polsko-włoskiej rodziny. Słowiańskie korzenie zdradza okrągła twarz i smykałka do rosyjskiego. Mimo podeszłego wieku uparcie się uczy. Z polskiego pamięta tylko "tu moja mała pupka"... tak go mama nazywała w dzieciństwie a on do dziś zapamiętał. Teraz Mike leczy obcokrajowców w klinice SOS International, ale w kościele jest co dzień. Wiele zamieszania wprowadza swoim telefonem komórkowym, ale też koloryt parafii dziś to głównie on. Kiedy kaplica była daleko od centrum, na codzienne nabożeństwa chodził do prawosławnych, przypominając im naiwnie, że warto szukać ekumenizmu. Prowokował hojną ręką i smaczną kuchnią wielu księży prawosławnych do wizyt w swym mieszkanku i do szukania prawdy o katolikach. Mike opiekował się umierającym księdzem Benem, którego miałem zastąpić. On również zaopiekował się kolejnymi kapłanami z USA, którzy przyjechali na Sachalin po moim wydaleniu. On przygotowywał msze święta jako prosty ministrant i zakrystianin w miasteczku Zima, gdzie w luksusowym getto pod mocną ochroną żyli opisani wyżej obcokrajowcy a potem to samo czynił, gdy już w nowym kościele była wieczorem w niedzielę angielska msza św.

Ekumenizm przywiózł z Los Angeles z greko-katolickiej karpackiej wspólnoty... stąd mieliśmy też śpiewniczek. Mike też bardzo przeżywał skandal z nazwą Karafuto i był skłonny chwalić Rosjan, że nas tak dzielnie prześladują, bo tego japońskiego tytułu nie wolno było używać. Tak doktor Mike polubił reżim, że nie zauważył krzywdy wyrządzonej polskiemu biskupowi z Irkucka. Szkoda, ale to symptom w naszych czasach. Niektórzy naiwnie wierzą w trwałość i sens przyjaźni rosyjsko-amerykańskiej i gotowi na tym ołtarzu złożyć losy malej katolickiej wspólnoty Sachalina. Teraz tam pracują amerykańscy kapłani. Wieczorna Msza św. wypada wspaniale, ale na tej porannej rosyjsko-języczni Koreańczycy i Polacy męczą się i nudzą, bo nie rozumieją, co do nich łamanym rosyjskim głoszą księża. Mike pomógł mi dając adres do Noglik... to nazwa stolicy Niwchów i również stolica naftowego szelfu obsługiwanego przez obcokrajowców. Tam czekał na mnie inny Polak Stas Jarocki z Kanady. To właśnie on, polski inżynier emigrant wymyślił konstrukcje Molib-Paka...betonowej platformy wiertniczej, którą umocowano na szelfie zamiast stosowanych wcześniej platform pływających. On mi pokazał te miejsca, o nich mi opowiedział. Dał mi luksusowy pokoik w tzw. Kampie-nafciarzy i na kolej odwiózł, bym mógł jechać dalej na północ w poszukiwaniu aborygenów i Polaków. Tam się moje losy splotły z bogatą przyszłością Sachalina i biedną przeszłością. Tam napotkałem panią Galinę Lok, Niwchów, Ewenków etc.

3. Piotrowski i Grott-Slepikowski...odrodzenie Polonii

Na Sachalin i dziś docierają poszukiwacze przygód i naukowcy. Nie każdy z nich wie o katolickiej parafii na wyspie. Nie każdy jej poszukuje. Była u mnie na krótko p. Iwona Trusewicz z Rzeczpospolitej z miłym fotoreporterem. O Polakach Sachalina napisali dużo więcej i głównie dlatego, że zdecydowali się na kontakt ze mną. Hojnie podzieliłem się intuicjami i wiedzą. Byli u mnie krótko studenci z Krakowa. Zdaje się przyrodnicy. Zależało im na odwiedzeniu Wysp Kurylskich. Przykre jest to, że wszystkie te wizyty były tak krótkie i zdawkowe, jakby moi goście nie bardzo wierzyli w sens i prawdziwość swoich ekstremalnych wyczynów.

Chcę tu pochwalić świat nauki polskiej i foto-club z Warszawy... Wszystko odbyło się w ekstremalnym stylu na pograniczu z chałupnictwem. Andrzej miał w kieszeni może ze 100 dolarów, ale dotarł koleją do Sachalina w ciągu 2 tygodni, spędził u nas pewnie z miesiąc a z nim razem Maciek. Zawarli wiele przyjaźni i spędzili z moimi ludźmi więcej czasu niż ja to mogłem uczynić, pędząc z miejsca na miejsce, by odszukać wszystkie 22 dżunkai (parafijki) założone przez franciszkanów, których nazwy i miejsce trudno dziś odszukać, bowiem zabroniono posługiwać się japońskimi nazwami... Tylko Koreańczycy nie mają z tym kłopotu, wśród nich najbardziej charakterystyczne miasteczko Uglegorsk-Esutoru... tutaj przyjeżdżali księża z Chołmska m.in. wspomniany Paulinus i Gustaw Stysiak, który ochrzcił mego przyjaciela Piotra Sin 13 sierpnia 1943, a ja miałem zaszczyt po 3 latach starań ochrzcić córkę Piotra 45-letnią Nataszę Son i jego wnuka Saszę....Miałem wiele snów na ten temat. Śnili mi się w trakcie mojej pielgrzymki do Hiszpanii, w Santiago Azjaci, Aborygeni. Śniło mi się, że jakiś starzec umierając wola: "ochrzcij moje dzieci"... W Noglikach zdawało mi się, że jestem blisko, ale podobnie jak o.Angellus świątobliwy Ślązak, musiałem dać za wygraną.

Zapoznałem się z p. Władimirem Sangi. Dla moich gości z foto - clubu dał się namówić na długi wywiad przed kamerami. Chętnie oskarżał Rosjan, że wyniszczyli tubylcze narody i chwalił bardzo Piłsudskiego... Sangi to człowiek w odróżnieniu od innych Niwchów wysoki, inteligentny, bo jak mawiają Niwchowie "Metys" z domieszką chińskiej krwi. Śmieją się z tego a mimo to nadal uważają za wodza. Kobiety z miejscowego muzeum Rosjanka, Ewenka i Galina Lok Niwcha... to ciekawy zespół. Wszystkie przyjmowały mnie chętnie i częstowały herbatą. Zgodziły się, bym miał tam wykład o alkoholizmie i wieczór kolędowy. Innym razem cały miesiąc trwała tam wystawa poświęcona Warszawie: niespodziewany prezent od Maćka i Andrzeja. Z tą wystawą przewędrowałem wiele miast a w nich muzea i szkoły. To był niesamowity posiew. Nikt z nas się nie spodziewał, że właśnie ta skromna wystawa złożona z 30 zdjęć i przywieziona na turystycznym wózku da początek polonijnej organizacji w Korsakowie, a przecież i w innych miasteczkach dokąd ją powiozłem niewykluczony jest taki cud w przyszłości. Miła to była niespodzianka ten przyjazd polskiego geologa, miłe są wizyty Polaków na Sachalinie. Nikt się nie dziwi takim wizytom od czasów Bronisława, cała wyspa czeka na powrót podobnych zakochanych w przyrodzie i w ludziach, a może da Bóg powrócą na Sachalin franciszkanie. Powtórzę za papieżem, dopóki ta wyspa stoi otworem... NIE BÓJMY SIĘ!!!

Pani Cecylia z Ciechańskich byłaby bardzo wdzięczna, również wiele dżunkai (parafijek), i mogiła o. Stasia Muchy czeka, by jakiś polski kapłan tam się pomodlił. Na taką modlitwę czeka też Grott-Slepikowski... rosyjski oficer, ale z pochodzenia Polak. Dla miejscowych to legenda tej klasy, co wyczyn majora Sucharskiego i obrońców Westerplatte. Mały był jego oddział. Może 100 może 200, Japończyków kilka tysięcy. Slepikowski a nawet Piłsudski wciąż wznoszą niemy krzyk...IDŹ OPOWIEDZ POLSCE, O NASZYM LOSIE...O DZIWNYM LOSIE SACHALINU.

Epilog

Tak więc "Ych Myf" to tubylcza nazwa Sachalinu. Nie pamiętam, co znaczy, ale czuje się w tym tytule egzotykę, dostojeństwo i coś z kolorytu tych rzek pełnych ryby, tych mórz pełnych krabów i morskiej trawy. Nie zapomnę nigdy tych ludzi, śnią mi się jako martwe, choć żywe przecież dusze. Śni mi się, że znów jadę na 1-go maja oglądać razem z setkami ciekawskich powrót łabędzi na wschodnie wybrzeże, a jeden jak niegdyś znowu ma złamany żółty dziób. Ja zdejmuję buty, stawiam na krze i sam dryfuję pośród tych pięknych ptaków jak brzydkie kaczątko, które nie pasowało do tego kolorytu i klimatu. Tak po odprawieniu Mszy św. za Bronisława, jeszcze cały miesiąc nie mogłem spać: tektoniczny teren różnica czasu z Moskwą znaczna i dla mnie męcząca - 7 godzin. Tu jednak nauczyłem się jeść pałeczkami. Poznałem chińskie hieroglify, zasmakowałem w postawie siedzącej typowej dla medytacji. Tutaj rwałem kwiaty jatsubeki - kałużnicy a potem ze smakiem wśród parafian je jadłem. Wiele niedokończonych spraw, tylko co zbudowany nowy kościół, ale najbardziej boli mnie to, że nikt dziś nie jeździ do odległych miasteczek i wiosek. Pozwolę sobie na koniec powtórzyć błagalne marzenie, że kiedyś tam wrócę i proszę każdego, kto te słowa czyta, by do mojej modlitwy się przyłączył.

Ks. Jaroslaw Wisniewski,

CZARNA BIAŁOSTOCKA

Na zdjęciach: autor publikacji; budowa nowego kościoła

Nasz Czas 10/2003 (599)