Od i do redakcji


Dyjakiewiczowi honor nie pozwolił powiedzieć nieprawdę

Szanowna redakcjo.

Wczoraj otrzymałem numery świąteczne Naszego Czasu, a dzisiaj dwa poprzednie wydania. To jest normalna dostawa, bo nasze poczty nie wysilają się na listy nielotnicze. Tylko raz czy dwa dostałem gazetę w ciągu tygodnia, ale to była prawdopodobnie omyłka i wrzucili nie do tego kosza.

W ostatnim numerze zamieszczacie Państwo wiersz Józefy Dyjakiewiczównej. Nie jest to pospolite nazwisko i przypomniał mi się pan Dyjakiewicz, którego znalem jako dziecko. Było to w Niemczech po wojnie, w strefie okupowanej przez Amerykanów. Wszystkich uciekinierów z terytorium zagarniętego przez Sowietów przesłuchiwał wywiad amerykański, aby stwierdzić, że nie są ukrywającymi się nazistami. Po pomyślnym przesłuchaniu dostawało się status i legitymację "DP", to znaczy "displaced person". Jako DP, dostawało się mieszkanie (najczęściej w koszarach wojska niemieckiego) i jedzenie. Można też było wyemigrować bez większych trudności do innych krajów.

Jedno z pytań, które zadawano, było: "Jaki jest główny powód, że nie chcesz wracać do kraju?" Jeżeli odpowiedź była, że nie wracam, bo tam są komuniści, że powrót grozi utratą życia, a w najlepszym wypadku wywiozą mnie do Syberii, to takich odrzucali, bo nie uważali to za wiarygodny powód. Tu trzeba przypomnieć, że rząd Stanów Zjednoczonych w latach przed i podczas drugiej wojny światowej był opanowany przez komunistów i sympatyków komunizmu i dopiero w latach 1950-tych zaczęło to wychodzić na jaw, do czego głównie przyczynił się senator Joseph R. McCarthy ze stanu Wisconsin.

Odpowiedź, która była uznawana za dobrą, była, że nie wracam, bo tam jest mało możliwości ekonomicznych. To też było prawdą, chociaż nie było to główną przyczyną dla większości uciekinierów i tych wywiezionych na roboty do Niemiec. Po kilku pierwszych nieszczęśliwych, którzy źle odpowiedzieli, reszta już wiedziała jak odpowiadać i wszyscy dostawali DP, ale nie p. Dyjakiewicz. Jego honor nie pozwalał mu nie powiedzieć czystą prawdę, więc powiedział że nie wraca z powodu komunistów i odpadł. Musiał się wynieść z obozu i utrzymywał się z handlu walizkami, które wtedy były wszystkim potrzebne. Bardzo był szanowany przez ludzi.

O ile pamiętam, p. Dyjakiewicz służył w policji w Wilnie za czasów polskich. Miał żonę i syna, który wtedy miał ok. 20 lat. Z czasem wyemigrowali do Australii, która nie wymagała statusu DP. Przez jakiś czas pisywał do ojca, ale po śmierci ojca (1963 r.) straciliśmy z nim kontakt. U mnie są fotografie, które przysłał z Australii, ale nie wiem czy jest coś więcej o nim. Gdyby Pan znał kogoś z krewnych, a im byłoby to ciekawe, mogę poszukać co tam jeszcze mam i przysłać te fotografie. Gdyby ktoś miał kontakt z Australią, to mnie też by było ciekawie dowiedzieć się co się z nimi stało. P. Dyjakiewicz, jeżeli żyje, na pewno ma już 100 lat.

Pozdrowienia, Tadeusz Stomma

Nasz Czas 7/2003 (596)