Czas


Stanisław Szumski

W walkach i więzieniach:
pamiętniki z lat 1812 - 1848

Przedmowa

W 1931 roku w Wilnie, nakładem drukarni Zawadzkich ukazały się wspomnienia Stanisława Szumskiego. Na swój pierwodruk czekały przez prawie stulecie, bowiem zostały napisane w połowie XIX wieku, lecz ze względów politycznych wcześniej ukazać się nie mogły. Na wydanie pamiętnika bojownika o niepodległość Ojczyzny nigdy by nie zezwoliła rosyjska cenzura. Stanisław Szumski, który przez prawie połowę swego życia w sposób mniej lub bardziej aktywny walczył przeciwko zaborczej rosyjskiej władzy, w swej pracy nie szczędził ostrych słów wobec Rosjan. Przez kilka dziesięcioleci praca Szumskiego była przechowywana w domowym archiwum rodziny Łopacińskich w majątku Saria, zanim się nie zmieniły realia polityczne i zawarta w niej treść nie była już czymś zakazanym. U schyłku lat Stanisław Szumski postanowił opisać swe nadzwyczaj bogate w wydarzenia i zarazem dość tragiczne życie. O tym postanowieniu i głównym celu swej żmudnej pracy autor bardzo pięknie napisał we wstępie do pamiętniku, który pozwolę sobie zacytować - "naglony przez zięcia mojego Łopacińskiego, krewnych i przyjaciół, abym pisał pamiętniki mojego dość burzliwego życia, lubo na starość dni moich, biorę się do pióra, nie szukając bynajmniej chluby ani ze stylu, ani ze sławy, której nie nabyłem, prócz jednej sławy uczciwego człowieka, którą się nadewszystko szczycę, a którą mi przyznają wszyscy, co mię znali lub tylko o mnie słyszeli.

Pamiętniki te, w sześćdziesiątym trzecim roku życia, przy osłabionej pamięci, przez lata skołotanej, i troski, których nie mało doznałem, pisane teraz pod wpływem najokropniejszego smutku, po utracie ukochanej mojej córki, anioła tego przez wszystkich uwielbianego, może i wiele niedostatków mieć będą; chcieliście - więc piszę.

Początek wcale nieinteresujący, zwyczajny, jak każdy początek, bo zawsze ab ovo zaczynać wypada. Późniejsze wszakże karty mogą rzucić światło na niektóre fakty albo mało komu znane, bo szatańska przemoc moskiewska nie dozwolała onych ogłaszać, albo wcale nieznane, jako tyczące się mojej tylko osoby, a które czasem w poufałych tylko gawędach znajomym opowiadałem. Nie dla świata więc ja piszę, lubo może kiedyś despotyzm moskiewski ( o czym nigdy nie wątpię) nad nami ciążący przepadnie, i to pismo niejednemu wpadnie w ręce. Nie wątpię i zawsze cieszę się nadzieją, że kiedyś chwila swobody dla kochanej naszej Ojczyzny zabłyśnie, a wówczas może piszącemu kiedyś historię tej nieszczęśliwej naszej Ojczyzny, wolnej już od knuta moskiewskiego, pamiętniki te na coś się przedadzą ...".

Szymon Konarski w celi więziennej
Podany niżej nieduży urywek wspomnień Stanisława Szumskiego opowiada o ostatnich chwilach życia naszego bohatera narodowego, osoby związanej z przeszłością Wilna, Szymona Konarskiego. Jak wiemy, Konarski w latach trzydziestych XIX wieku na Litwie i Wołyniu organizował spisek niepodległościowy. W tej działalności konspiracyjnej aktywnie uczestniczył także Stanisław Szumski, zaś po wykryciu spisku i aresztowaniu całej grupy, razem z innymi ponosił karę. Szumskiemu udało się uniknąć kary śmierci, zaś Konarskiego czekał bardziej tragiczny los - roztrzelanie. Obaj byli więzieni w byłym klasztorze bazylianów w Wilnie, ich cele były położone obok, co umożliwiało komunikację pomiędzy nimi. Właśnie o tych wspólnie spędzonych chwilach opowiada Szumski w proponowanym do przeczytania urywku pamiętnika. Wyrok na Szymonie Konarskim wykonano 15 lutego 1839 roku, na przedmieściu Wilna zwanym Pohulanka. Przypomnijmy jeszcze raz o naszym bohaterze, tym bardziej, że właśnie mija kolejna, już 174 - ta rocznica tragicznej śmierci Konarskiego.

W walkach i więzieniach (frgm.)

"Nazajutrz, dzień piętnastego lutego, dzień pamiętny dla całego Wilna, zajaśniał przy lekkim mrozie najpiękniejszym słońcem. O godzinie ósmej z rana, wezwał mnie Konarski, mówiąc: "Otrzymałem nadspodziewaną łaskę, że mi wolno będzie pożegnać się z towarzyszami, przynajmniej z tymi, co siedzą tu, u Bazylianów, bo sprowadzenie tych, co znajdują się u Misionarzy, zajęłoby zbyt wiele czasu. Prosiłem o tę ostatnią łaskę dlatego, że przed zawarciem powiek na zawsze, chciałem poznać i widzieć tych, których nie znałem, a w rzędzie których i ty jesteś. Bądź zdrów, drogi i prawdziwy przyjacielu, któryś mi nieraz osładzał moje smutne chwile. Bądź więc zdrów, bądź zdrów na zawsze". A potem dodał: " Nie żegnam się jeszcze, bo cię jeszcze zobaczę, gdy przyjdziesz do mnie na pożegnanie". Westchnął i zamknął okno. Przez moje okno widać było, jak na dziedzińcu szykował się już batalion piechoty, mający go eskortować do miejsca egzekucji; przez otwartą bramę widać było na ulicy drugi podobny batalion i kilkudziesięciu żandarmów. Wtem otwierają się drzwi mojej celi i wchodzi smotritiel z oficerem, mówiąc: "Proszę iść pożegnać się z Konarskim". Na moją uwagę, że jestem jeszcze w szlafroku, orzekł, że nie ma czasu na ubieranie się. Ruszyłem więc z nimi na górę do celi Konarskiego, w której zastałem go stojącego, w kożuszku, w kajdanach na rękach i nogach, i palącego cygaro. Nie znałem go dawniej, więc nie wiem, czy rumieniec, jakby wyrznięty na jego twarzy, był skutkiem gorączki, czy też była to jego zwyczajna cera. Stał on w otoczeniu komendanta miasta, dwóch pułkowników sądu wojennego, policmajstra i pułkownika żandarmów. Wprowadzano do niego po jednemu z więźniów, a smotritiel, odgrywający rolę mistrza ceremonii, wchodząc przed więźniem, oznajmiał: "Pan Szumski". Konarski stał zadumany, a usłyszawszy moje nazwisko, rzekł po polsku: "Przepraszam cię, kolego, że z mojej winy tu siedzisz. Pozwól, niech cię uścisnę przed śmiercią", a biorąc mnie w swoje objęcia, począł szeptać nad uchem po francusku: "dziękuję ci za słodkie chwile..." Tu mu przerwano, wołając: "dosyć, dosyć" i tak rozstaliśmy się. Co się ze mną działo - nie pomnę, wiem tylko, że łzy miałem w oczach, a nogi pode mną drżały.

W ten sposób po kolei, wprowadzano do niego na minutę i resztę kolegów. Ze wszystkimi żegnał się serdecznie, choć nie tak czule, jak ze mną i Rodziewiczem, jak mi to później opowiadał ciągle płaczący oficer warty, Limberg. Opowiem później kilka słów o tym zacnym oficerze.

Nie mogę wszakże pominąć milczeniem pożegnania Konarskiego z Orzeszką. Gdy go wprowadzono, Konarski nie tylko ręki do niego nie wyciągnął, jak to z innymi robił, ale w tył ręce zakładając, rzekł: "Z tobą, podły człowieku, nie chciałbym się nawet widzieć. Wiele złego narobiłeś, wiele łez z twej przyczyny wylanych zostało. Niech ci Bóg nie pamięta, ale ja ci tego nie przebaczę". Zapłakał podobno skonfudowany Orzeszko, którego, przy szmerze obecnych "podlec, podlec" zaraz wyprowadzono, bo i Moskale, prócz powszechnego współczucia dla Konarskiego, mieli swojego Korowajewa do opłakiwania.

Pożegnania te zabrały więcej niż godzinę czasu. Koło dziesiątej rano uderzono na korytarzu w bębny, a bębny z dziedzińca i ulicy odpowiedziały im na znak gotowości. Prowadzono go koło mojej celi, pobiegłem więc do drzwi i przez dziurkę od klucza widziałem, jak szedł odważnie, a przechodząc korytarzem koło cel, ciągle wołał: "Bądźcie zdrowi, koledzy". Z okna mojego mogłem widzieć całą tę okropną paradę, opiszę ją więc w krótkich słowach. Przed wejściowym ganeczkiem naszego klasztoru stały saneczki, do których Konarski wsiadł, a obróciwszy się do wszystkich okien, z których na niego wyglądano, dłużej zatrzymał się przed swojem i mojem oknem, a zdjąwszy czapeczkę, zawołał: "Żegnam cię, miejsce, gdzie tyle cierpiałem i gdzie ..." tu w bębny znowu uderzono i on usiadł w sankach. Obok niego siadł ksiądz Lipiński i sanki posunęły się między stojącym w dwóch rzędach batalionem, otoczone konnymi żandarmami, a poprzedzane tymi wojskowymi, którzy mu przy pożegnaniu asystowali też na koniach.

Jaki był dalszy ten prawdziwie triumfalny pochód - opisywać nie będę, bo cała ludność wileńska, w oknach i na ulicy będąca i na jego pozdrowienia czapeczką odpowiadająca, lepiej to niż ja, widziała. Mnie to opowiadał Limberg, który potem do mnie zapłakany przyszedł. Roztrzelania jego też opisywać nie będę, bo znane ono jest napewno każdemu, od trzydziestu, a może i więcej, jak mówią, tysięcy naocznych świadków. Wzruszenie było podobno nadzwyczajne, po strzałach, z piersi kilkudziesięciu tysięcy ludzi wyrwał się wielki jęk. Mówiono mi, że to był jęk okropny.

Tak skończył Konarski, uwielbiany nie tylko przez swoich, nawet tych, co przez niego cierpieli, ale i przez Moskali, którzy oddawali wszelką sprawiedliwość jego szlachetnemu charakterowi.

Poczciwy Limberg, kurlandczyk, wróciwszy z egzekucji tak u mnie płakał, że i ja łez moich nie mogłem utulić. Między drogimi pamiątkami po tym, tak niegodziwie straconym człowieku, potrafił on, będąc na warcie, schować sobie na pamiątkę włosy z brody, którą Konarskiemu dopiero w dniu egzekucji zgolono. Inne zaś jego nędzne sprzęty, jako to dzbanek gliniany, kawałek mydła, łyżkę drewnianą i tym podobne graty sprzedawał dozorca więzienia potajemnie, po dość dużej cenie, jako drogie pamiątki".


Nasz Czas 6/2003 (595)