Nasze wywiady


Z serca, nie oczekując na poklask

Rozmowa z prezesem Stowarzyszenia Pomocy Polakom na Wschodzie "Kresy" panem Karolem Chudobą

Panie Prezesie, który to już raz przybywa Pan do Wilna?

Pierwszy raz było to przed dwudziestu laty, jeszcze w czasach sowieckich. Przyjechaliśmy wtedy z chórem z Kielc. Śpiewaliśmy na Boże Narodzenie w kościołach. Jak ci ludzie cieszyli się z naszej wizyty, jak płakali...! Nie chcieli nas wypuścić, poprzynosili do autokaru bochny czarnego wileńskiego chleba. Od tego czasu coś we mnie drgnęło i postanowiłem, że tutaj trzeba przyjeżdżać. I jeździmy. A od dziesięciu lat systematycznie i ciągle. Zapadła nam Ziemia Wileńska głęboko w serce i wszystkim tym, którzy z nami przyjeżdżają i pomagają. Są bowiem tu wspaniali ludzie.
Teraz przyjechaliśmy z panią Krystyną...

Czy Pana korzenie rodzinne ciągną z Wileńszczyzny?

Nie. Mama pochodziła z suwalskiego, a ojciec z lwowskiego. Z Kresów, ale nie z Ziemi Wileńskiej.

A Pani Krystyny?

Moja rodzina też pochodzi z Kresów, ale z południowych, z Wołynia.

Jakie szkoły macie w zamiarze odwiedzić?

A więc Stare Sioło, Grygajcie, Kiwiszki i wiele innych miejscowości, i ludzi.

Co przywozicie obecnie dla dzieci ze szkół i przedszkoli?

To co jest naszym zdaniem najbardziej potrzebne - a więc ubranka, obuwie, przybory szkolne, sprzęt sportowy itp.

Mamy natomiast wrażenie, że społeczeństwo i władze litewskie są uczulone na przywożoną pomoc. Myślę, że bezpodstawnie. Bo nie robimy z tego polityki, czy coś podobnego. Niesiemy pomoc własnym sumptem i taką, na ile nas stać.

Myślę, że Litwini, a zresztą i my nie jesteśmy uczuleni na pomoc w ogóle, ale na sposób jej przekazywania. Bo zbyt wiele nagłaśnia się takie akcje, naszą biedę, niezaradność z tym, aby z budżetu państwa polskiego czy od społeczeństwa pobrać środki na tak zwaną pomoc, która nie zawsze do nas dociera i służy głównie promocji jej organizatorów. Bo zupełnie inaczej wygląda niesiona przez Państwo pomoc - bez oczekiwania na poklask, nie uwłaszczając godności obdarowywanego człowieka, a jedynie jako przejaw ludzkiej i narodowej solidarności.

Znak serca w emblemacie Fundacji zobowiązuje nas do takiego działania.

Robimy to bez szumu medialnego idąc właśnie za wskazaniem serca, tym bardziej, że nie ma tu ani jednej złotówki z budżetu państwa. Pomogli nam ludzie ze swoich skromnych wynagrodzeń i rent, dały przedsiębiorstwa. Mówiąc natomiast o uczuleniu ze strony władz litewskich na naszą pomoc, chcemy podkreślić, że nie dzielimy ją dla ludzi w zależności od narodowości. Przekazujemy lokalnym liderom, a oni dzielą zgodnie z potrzebą i sumieniem. Nie mamy wątpliwości, że sąsiad, potrzebujący Litwin czy jeszcze ktoś inny również nie zostanie pominięty. Postępujemy po katolicku, chcąc lokalne środowiska integrować, a nie dzielić. Zresztą połowę przywiezionych przez nas obecnie darów oddaliśmy do Caritasu w Wilnie, wiedząc, że tam również będzie dzielone zgodnie z zapotrzebowaniem, a nie według narodowości.

Co jeszcze z dokonań i planów Stowarzyszenia można przedstawić naszym Czytelnikom?

Chcemy, żeby jak najwięcej polskiej młodzieży odwiedziło Kraków. Zresztą ubiegłoroczna wycieczka do nas zwycięzców historycznego konkursu, zorganizowanego przez redakcję "Naszego Czasu", którą przyjęliśmy na nasz koszt - była dla nas miłym obowiązkiem i pewnym zaskoczeniem, ponieważ byli to uczniowie jak na swój wiek niezwykle poważni, oczytani, chłonni wiedzy.

W ubiegłym roku zorganizowaliśmy również w Krakowie Festyn Kresowy, na który zaprosiliśmy polski zespoły z Rygi, z Białorusi, no i oczywiście stąd - z podwileńskich Kiwiszek. Razem 120 osób. Jesteśmy niezmiernie zadowoleni, że młodzież mogła wystąpić w teatrze, zaprezentować swój dorobek, poznać miasto, krakowskich rówieśników. W tym roku chcemy ten temat kontynuować. Jeżeli zbierzemy środki - znów zaprosimy kolejne zespoły.

Ale jest jeszcze temat przyjmowania w Krakowie również dzieci litewskich. Kraków jest przecież skarbnicą historii nie tylko Polski, ale i Litwy. Po prostu chcemy, aby młodzież polska i litewska, żyjąc obok siebie i razem przezwyciężała dzielące bariery. Problemem jest oczywiście brak środków. Gdyby nie to - gotowi jesteśmy przyjmować takie grupy co miesiąc. Chodzi zresztą o to, żeby one na koszt organizatorów czy własny dotarły do Krakowa. Ich pobyt w Krakowie gotowi jesteśmy zorganizować naszym kosztem.

Dziękuję za rozmowę i z serca niesioną pomoc.

Rozmawiał Ryszard Maciejkianiec

Fot. Waldemar Dowejko
Na zdjęciu:
Prezes Stowarzyszenia Karol Chudoba i Krystyna Górska w redakcji "NCz"

Nasz Czas 6/2003 (595)